poniedziałek, 27 lipca 2015

List otwartej prywatności.


Często ostatnio myślę o cyklach życia. O odchodzeniu i przychodzeniu. Pojawianiu się i znikaniu. Pewności i niepewności. Panice i stoickim spokoju. Życiu i śmierci. Słucham, patrzę, obserwuję, chłonę, czuję i widzę.

Widzę chmury i milknę jak głaz zastanawiając się czy w każdym jej majestatycznym kształcie kryją się wszyscy, którzy odeszli. Czy po śmierci stajemy się chmurami? Lubię tę pocieszającą myśl, gdy środek krzyczy niesprawiedliwość, gdy okrutny los zabiera znowu kogoś znajomego z mojego życia. Czy tam jest babcia, jedna i druga, czy tam uśmiecha się M., czy dołączyła do niej właśnie K., a tam w oddali przebija się blask Pani I.? Czasami nie mieszczę w sobie tęsknoty i poczucia niesprawiedliwości, chmury absolutnie pulchnieją we mnie.

Słucham zawsze za oknem odgłosów dziecięcych, czy to śmiechu czy urywek rozmów, nasłuchuję, niczym szpieg, rozmów dzieci sąsiadów z rodzicami, gdy wracają ze szkoły, sklepu, placu zabaw. Na chwilę staję się uczestnikiem ich życia, którego nie posiadam. Życia matki.

Obserwuję życie znajomych i widzę kolejne śluby, obwieszczenia o ciąży, narodzinach, uciechach kolejnego etapu dorosłości w formie rodzicielstwa czy małżeństwa. Przybieram minę całkowicie rozradowanej przyszłej cioci, gdy w środku dostaję tak naprawdę dotkliwy celny strzał prosto w serce, rozrywane na kawałki, rozbryzgujące się w ciągle usypianym instynkcie macierzyńskim.

Pamiętacie małego O. na którego temat rozpływałam się z początkiem roku szkolnego? Jego koniec przyniósł już bardziej rozbrykanego chłopca, który rozpycha się łokciami i próbuje przeżyć na szkolnych korytarzach przez popychanie innych i szarpanie. Mogę na niego patrzeć z uśmiechem, który stara się go udobruchać i uspokoić, a on odwzajemnia je już z pewną dozą smutku i bez przytulania, bo to nie jest już ten sam O., a ja nie jestem jego matką, by nauczyć go, że potrafi lepiej. Kolejne dziecko, które odchodzi w swój świat, a ja tracę jakikolwiek wpływ na jego życie.

Słucham, patrzę, chłonę i czuję jakie to obezwładniające uczucie, gdy obok Ciebie zasypia Twój bratanek, pilnujesz go, poprawiasz kocyk, czytasz przy nim książkę, obserwujesz jego sen, a gdy nagle wyrywa się w złym śnie, otwiera oczy, patrzy na sufit, zdezorientowany nie wiedząc gdzie jest, jeszcze chwila i się rozpłacze, a ja go chwytam za rączkę, spogląda na mnie i nagle ogarnia go spokój, znów ogarnia go sen, bo wie, że jest bezpieczny ze mną. Swoją ciocią, nie matką.

Czuję ogromne szczęście zabarwione smutkiem za każdym razem, gdy moją chrześniaczkę na mój widok rozjaśnia absolutnie szczery uśmiech radości na zabawę i troskę, które ją czekają. Bawimy się, rozmawiamy, bo ma zaledwie 20 miesięcy to jest już bardzo bystra i bez problemu można się z nią dogadać i w ferworze zdarzeń i zabawy nagle zwraca się do mnie i mówi: „mamo”, a mi to słowo staje kołkiem w gardle, staram się nie rozpłakać, spoglądam na jej prawdziwą mamę, zapada niezręczna cisza, a ja z uśmiechem na twarzy prostuję: Kochanie, nie jestem Twoją mamą, ale ciocią, mama jest obok, widzisz?” – bo dzieci słowom przypisują emocje bez szufladkowania. Widoczne emocje mojej obecności przy niej sprawiają, że zdarza się jej nazywać mnie mamą…

Pewnego dnia dwa lata temu, gdy znów puchły we mnie emocje ogromne napisałam list. List do swojego nienarodzonego dziecka…w którym zawarłam wszystkie przeszłe rozważania na temat jego posiadania. Musiałam porozmawiać…

„Do mojego wyczekiwanego, nienarodzonego Dziecka,

Musisz wiedzieć, że przychodzą takie chwile, kiedy obezwładnia mnie wszechogarniający, paniczny strach, że nigdy nie będę Twoją mamą. W takich momentach oczy samoistnie wypełniają się po brzegi łzami, spływają po policzkach i lądują na pustych kolanach, na których nigdy Cię nie przytulę i nie ukołyszę do snu. To momenty, gdy na przykład oglądam jakiś film poruszający temat relacji „dziecko-matka”. Kiedy obserwuję trudy wychowania dookoła. W swojej pracy nauczyciela, gdy widzę wdzięczność dzieci wobec rodziców z okazji Dnia Matki czy Ojca. Ich ciągłe opowieści, obserwowanie jak rosną, rozwijają się, zmienia się ich postrzeganie świata, dojrzałość i poglądy. Widzę jak kształtują się ich charaktery i będąc nauczycielem mogę mieć jedynie namiastkę roli rodziciela-wychowawcy. Nie chcę, by za parę lat patrzono na mnie jak na zdziwaczałą nauczycielkę- starą pannę, bezdzietną, która mieszka z kotami i zabija czas piekąc placki.

Musisz wiedzieć, ze nie ma Cię na tym świecie nie dlatego, że Ciebie nie chcę, ale dlatego, że homofobiczne, polskie społeczeństwo sprawia, że boję Ciebie wprowadzić na ten świat. Odkąd pamiętam zadaję sobie pytanie czy moja krzyczącą od wewnątrz chęć posiadania Ciebie wynika z bardziej egoistycznych czy altruistycznych pobudek, bo wiesz drogie Maleństwo, na świecie istnieje wiele rodzajów miłości, kiedyś mam nadzieję pokażę Ci jej wszystkie formy, a Twoje mądre serce samo je ogarnie swoim rozumem. Pojmiesz, że bycie „innym” nie znaczy „gorszym”, ale wyjątkowym i szczególnym. Dowiesz się, że na świecie istnieją ludzie tacy jak mama, które kochają inne kobiety, a nie mężczyzn, ale są również tacy, którzy kochają inaczej i dobierają się w inne pary i żadna z nich nie jest gorsza czy dziwniejsza od drugiej. Jedyne co będziesz musiało wiedzieć to, to, że ludzie źli to ci, którzy sprawiają, że ktoś taki jak Twoja mama czuje się niebezpiecznie wracając wieczorem do domu trzymając Twoją drugą mamę za rękę. Taki ktoś nazywany jest homofobem, ponieważ boi się odmienności i nie potrafi jej zaakceptować, nie chce spróbować jej zrozumieć. 

Wiedz zatem, że istnieją ludzie, którzy mówią Twojej mamie, że chęć posiadania Ciebie płynąca prosto z mojego serca jest czystym egoizmem, ponieważ byłbyś/abyś narażony/a na uszczypliwości, obelgi i jeszcze „zaraziłbyś/łabyś” się taką samą miłością jaką mama żywi do Twojej drugiej mamy. Przez takich ludzi ciągle pytam siebie czy to nie jest właśnie egoizm to, że chcę Ciebie tylko dlatego, że ja tego chcę. Przeraża mnie wizja dnia, w którym rzuciłbyś/łabyś mi w twarz, jak kamieniem goryczy, słowa: „żałuję, że mnie urodziłaś, żałuję, że jesteś moją matką”. Boję się dnia kiedy będziesz starszy/a i zrozumiesz, że żyjesz w rodzinie trochę „innej” od pozostałych i zarzuciłbyś/łabyś mi, że sprowadziłam Cię na świat, gdzie musisz cierpieć przez moje życie. Martwi mnie dzień, w którym usłyszałabym pytanie wypełnione po brzegi pretensją, dlaczego nie potrafię być z mężczyzną jak „inne”, „normalne” mamy i dlaczego nie możesz mieć ojca.

Potrafię jednak te wszystkie obawy wznieść ponad wszelką wątpliwość, że kocham Cię, choć nie istniejesz. Jesteś wytworem mojej wyobraźni, instynktu macierzyńskiego, moim niespełnionym marzeniem, dopełnieniem, spełnieniem, kontynuacją, dokończeniem, pozostałością, całą mną. Oczami wyobraźni malowałam Ciebie już milionkrotnie, widzę Cię w moich podopiecznych, dzieciach na ulicy, swoich bratankach, chrześniaczce, uczuciach młodszych i starszych. Wierzę, ze pokazałabym Ci, że wszelka odmienność jest źródłem naszej wyjątkowości i nie ma nic złego w tym, kogo i jak kochamy. Musisz wiedzieć, że mało kto, jak Twoja mama, spogląda na świat z perspektywy dziecka i stara się w najmniejszym możliwym stopniu przenosić frustracje i zmartwienia dorosłego życia na dzieci.

Wyobraź sobie Promyczku, że ostatnio usłyszałam, że żyjemy w świecie, w którym matki niewystarczająco kochają swoje dzieci. Złe, niedbałe matki. Pewna pisarka, która sama jest matką, posunęła się do stwierdzenia, że kiedy zostajemy matkami, umieramy… Ja nie wyobrażam sobie umrzeć w macierzyństwie. Wiem, że robiłabym wszystko, by wywiązać się jak najlepiej z zadania jakie sobie powierzyłam – bycia Twoją matką. W świecie traconych wartości, słów bez pokrycia, braku wytrwałości i doceniania tego, co mamy, obiecuję Ci:

- obiecuję przelać na Ciebie całą miłość, czułość i wrażliwość jaką w sobie noszę, które pozwalają mi patrzeć na świat w przyjaźniejszych barwach,

- obiecuję wychować Cię na silną i potrafiącą się bronic osobę, mimo, że pewnie w głębi będziesz się wszystkim przejmować, jak Twoja mama, jednak sprawię, że będzie to dla Ciebie powodem do dumy, a nie wstydu, źródłem Twojej wyjątkowości,

- obiecuję nie szczędzić słów „kocham Cię”, „jestem z Ciebie dumna”, przytulania, wysłuchiwania, pomagania, wspierania i chwalenia,

- obiecuję nie doprowadzić do tego, że będziesz nienawidzić swojego odbicia w lustrze i czuć źle się z jakiegokolwiek centymetra swojego ciała,

- obiecuję nie dopuścić do tego, byś nienawidził/a siebie za to, że zawiedziesz czyjeś oczekiwania albo gdy zawiedziesz siebie,

- obiecuję być dla Ciebie ostoją, silną belką, której możesz się chwycić, gdy będziesz spadać w otchłań złamanych serc, rozczarowań, smutku, kłótni z przyjaciółmi, niepowodzeń życia codziennego,

- obiecuję nigdy nie podnieść na Ciebie ręki,

- obiecuję nie być surową za to, że czasami będziesz nieznośnie psocić, bo w końcu jesteś tylko dzieckiem i nie mogę od Ciebie wymagać pojęcia konsekwencji swoich czynów, które dorośli znają z wyprzedzeniem,

- obiecuję całować Cię w zbite kolano, a nie krzyczeć, żebyś przestał/a się mazać, bo nie jesteś już dzieckiem; w świecie, w którym dzieci coraz częściej i szybciej wychodzą z dzieciństwa próbując już w wieku 10 lat alkoholu czy papierosów,

- obiecuję Ci tego procesu nie przyśpieszać, zatem pozwolę Ci okazjonalnie poskakać po murkach, popłakać, gdy się lekko uderzysz, pośmiać z niekoniecznie śmiesznego dla dorosłego psikusa, poprosić o loda, gdy jeszcze na niego trochę za zimno.

Obiecuję, obiecuję, obiecuję. Wiedz, że mama rzadko używa tego słowa, bo jest dla niej na wagę złota i oznacza nierozerwalną więź i jednoczesną obietnicę spełnienia. Wiem, że mogę obiecywać, zarzekać się, że nie zrobię bądź zrobię powyższe rzeczy, ale wiedz, że będę się starać całym swoim sercem wyciągać wnioski z własnych lekcji życia, jakich udzielili mi, bądź nie, moi rodzice lub rodzice, których w ciągu życia obserwowałam. Moi rodzice, Twoi dziadkowie nie byli idealni, zasłonili gęstymi chmurami wiele sukcesów, wiarę w siebie i poczucie własnej wartości, ale mam to już za sobą.

Marzeniem, niekiedy rozdzierającym serce na strzępy, jest wyobrażenie Ciebie Maleńka jak w Dzień matki słucham wierszyka, którego się dla mnie nauczyłaś i oglądam laurkę, którą z niezdarną wprawą dla mnie zrobiłaś. Ja w podzięce w Dzień Dziecka zabrałabym Cię, gdzie byś tylko chciała i podarowałabym Ci to, co lubisz, bo zawsze słuchałabym Twoich potrzeb i marzeń, ucząc, że takowe się spełniają, jeśli na nie sobie człowiek zapracuje i mocno w nie wierzy. Marzę byś Ty, Ukochany już Synku, opowiadał mi z entuzjazmem na ile drzew się wspiąłeś, ile kałuż przeskoczyłeś, by pokazać mi jakim silnym mężczyzną się stajesz.

Opowiem Ci krótką sytuację z mojego życia. Mama kiedyś pracowała w fundacji ucząc dzieci, które niekoniecznie stać na dodatkowe zajęcia z języka obcego. Pewnego razu jeden z chłopców zaczął wymiotować. Zaprowadziłam go do łazienki, posprzątałam zabrudzony dywan, przytrzymałam mu głowę, przytuliłam, sprawdziłam czy nie ma gorączki. Zadzwoniłam po jego mamę poinformować o sytuacji i z zapytaniem czy jest w stanie przyjechać po chorego syna. Gdy okazało się, że jest w pracy, obiecałam przywieźć go do niej. Po tym jak posprzątałam, usłyszałam od niego: Przepraszam, że sprawiłem kłopot, że pani musi sprzątać i dziękuję. Na te słowa 11-latka, musiałam silnie wstrzymać łzy. Pomyślałam o wartości i sile słów „przepraszam” i „dziękuję”. Pomyślałam „może tak czuje się wdzięczność dziecka względem matki?”

Wyczekując Ciebie za zakrętem obaw i braku wiary w Twoje zaistnienie,

Zawsze gotowa na Ciebie,

Twoja mama”

I może na dziś skończę wylewanie siebie.
Bo czasem wstyd.
A czasem nie umiem inaczej mówić jak palcami o klawiaturę.
Bo czasami absolutnie muszę.

Żeby się nie przelać…zalać…utopić.


wtorek, 14 lipca 2015

Wszechobecna.

Statystycznie rzecz biorąc, ode mnie częściej się odchodzi niż zostaje. Czy to telefonicznie, w lokalu, na łóżku we własnej sypialni. Śmiercią naturalną, wyjazdem za granicę, zdradą. Zrywa się wszelkie łączące nici, które splotły się w nierozwiązalny kłębek nerwów i nieporozumień. Żyję ze sobą niemal trzy dekady, zatem poznałam siebie już całkiem wystarczająco, by wiedzieć, gdzie tkwią różne problemy, co odstręcza, jak coś niszczeje, kiedy zaczyna się rozkład, czai się niewierność.

Nazwałam kiedyś siebie emocjonalną przylepą. Wiem, przerażam. Pewnością. Pewnością uczuć jakie noszę w spojrzeniu, szczerości uwielbienia oddanych w dotyku, prostych gestach. My, generacja impotentów miłości, nie wierzymy, że można nas tak kochać, jakimikolwiek byśmy nie byli. Czasami dopada nas poczucie oszustwa, no bo jak można? Mnie? Kochać?

Przeraża mnie jak bardzo potrzebuję Ciebie. Wszystkie „jak bardzo”, „tak bardzo”, „niesłychanie” – przerażają mnie. Skręcają w kłębek, w który wtula się wtedy w Ciebie mocno i w głębi ducha pyta znów siebie „a co jeśli znów za mocno?”

Emocjonalnie przylepiam się do Ciebie spojrzeniami. Szeregami zdarzeń, manifestacjami troski i oddania pośród zwyczajnych czynności życia codziennego, czy to robię Nam pranie, czyszczę buty, szykuję śniadanie, romantyczną kolację, masuję plecy, prasuję, pytam czy masz ochotę się czegoś napić. Pytanie czy wszystko w porządku zatem jest silniejsze ode mnie, zdradza podświadomość podszytą lękiem, bo co jeśli którego dnia odpowiedź będzie przecząca?

Przy tak silnych uczuciach, ich przeciwwaga nie dziwi, strach jest naturalny. Leżąc na wznak jednej z Naszych licznych nocy tematy przypełzły poważne. Rozważając o śmierci i o tym czy istnieje coś poza nią przyznałam, że nie obawiam się śmierci, obawiam się niebycia i nieczucia. Choć będziemy po drugiej stronie, gdzie może nic już nie ma, więc i nie będziemy świadomi nieczucia, ale mnie i tak dopada momentami ten irracjonalny strach – jak to? Mogę nie żyć, ale jak to będzie nie móc już czuć Ciebie?  

Bo tak, częściej ludzie odchodzą ode mnie niż pozostają. Ona przyjechała do mnie z początkiem lipca, a ja nie posiadałam się z radości na stos wrażeń jaki czeka na Nas podczas nadchodzących dni. Pogoda się dla nas uatrakcyjniła. Od razu wyruszyłyśmy do mojego domu na wsi, by „przywitać” się w odosobnieniu. Następnie czekał na Nas Open’er Festival i urokliwe, pożądliwe Trójmiasto i skwar morskiego powietrza. Koncert dla mnie to zjawisko intymne, to nie zwykłe odhaczenie na liście „wysłuchane na żywo”, to lista mojego życia, ścieżka dźwiękowa naszych emocji. Ekstaza dzielona na dwoje, gdy w tle mam wrażenie, że Of Monsters and Men iście grają tylko dla Nas. „Nie stać mnie na Paryż, ale mam nadzieję, że Ci się podoba”, mówię, gdy po powrocie z koncertowych wrażeń wychodzimy jeszcze na ulice nocnego Gdańska.


Ale to nie koniec, Ona jeszcze ode mnie nie wyjeżdża. Po powrocie z całą pewnością naszego uwielbienia dla niebanalnego kina wybieramy się na francuską jego odmianę do klimatycznego kina w stolicy Wielkopolski, której Ona jeszcze nie widziała. Pragnę karmić Jej zmysły na wszelkie sposoby. Ciągle jestem głodna Jej zadowolenia. Gdy mija Nam wspólnie spędzony tydzień, podświadomość moja dziwi się, że Ona jeszcze ze mną jest. Są wakacje, zatem nie ma narzuconej daty Jej powrotu do domu. Umownie pada na piątek, w czwartek wieczór jednak słyszę te cudowne słowa, że zostanie jeszcze dłużej.

Ze mną? Przecież ze mną nikt tyle nie zostaje…Nie ma jeszcze dość moich nieprzerywanych spojrzeń? Emocjonalnej przylepności i zależności? Przecież pokazywanie tak intensywne, że się kogoś tak pragnie, potrzebuje, kocha, wszystko w nadmiarze może męczyć czyż nie? No ale też chwileczkę, czemu nie miałabym być całą sobą przy Niej? Dlaczego miałabym patrzeć krócej niż tego pragnę prosto w Jej oczy? Dlaczego nie miałabym pożerać wzrokiem Jej ponętnych ust? Dlaczego nie miałabym się z Nią kochać kiedy tylko pragnę? Prawic komplementów, karmić zmysłów, uciekać od tego, co czuję? Więc kiedy zdaje mi się, że Ona zaraz wyjedzie, to oświadcza mi, że jeszcze zostaje. Kiedy wkrada się myśl, że może ma mnie już za dużo, to Ona po śniadaniu wydłuża Nasze udanie się pod prysznic kładąc się na mnie i zalewając falą pożądania, rozpina spodnie…szeptam „rozpieszczasz mnie”, a Ona dziwi się mojemu zdziwieniu, co jeszcze bardziej mnie porusza. Bo ze mną przecież nikt tyle nie dzielił…

Po dwóch tygodniach razem musiałyśmy się dziś rozstać, by znów do siebie za jakiś czas powrócić. A ja? Siedzę i nie wierzę, że Jej tu nie ma i, że zaraz nie wyjdzie z NASZEJ łazienki do NASZEGO pokoju. Tak, pokochałam liczbę mnogą Nas. Absolutnie nie ma mnie, bez Ciebie. To nielogiczny stan abstrakcji. Powstrzymywałam się zatem dziś od łez, bo wiem, że niedługo znów tu będziesz. Tymczasem zostaje mi przewijać album Nas, zapierać własny dech w piersiach przesytem obrazów jaki zostawiłaś w Naszym łóżku. I podejmować próby radzenia sobie z rzeczywistością wypełnioną krzykliwym brakiem Ciebie.

Z pewnością, że wrócisz,

z ciągłym niedowierzaniem, że jesteś

i będziesz.


Wdzięczna ja.