wtorek, 29 kwietnia 2014

Wyspane zmysły...

Poranek.

To nie pora dla leniwych. To nie pora dla śpiochów. To nie pora dla wyciszonych ani otępiałych czy nieświadomych swojego ciała i jego potrzeb.

Są miejsca, w których nie powinno się ustalać ani aplikować zasad, bo zabijają całą pasję w nas. Tak, jest to łóżko. Seks dla wielu jest jednym z najbardziej intymnych zjawisk, które dzielimy z nielicznymi. Skarb, który chowamy w skrzyni. Nie raz podkreślam rolę seksu w komunikacji międzyludzkiej. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. W pełni się zgadzam, ale nie tylko. Mamy całe ciało, które jest zwierciadłem duszy, przewodnikiem emocji, instrumentem przekazującym wiadomości, wykrzyknikiem, znakiem zapytania, trzykropkiem i kropką w wielu dyskusjach. Dlaczego zatem tak bardzo lubimy zamykać się i „rozmawiać” ciałem w większości wyłącznie w ciemnościach? Zamykamy się za drzwiami sypialni, zakopujemy pod kołdrą, gasimy światło, ledwo widząc siebie, unikając spojrzeń, pocałunków. Dążymy do celu, skupiając się tylko na nim, zapominając o szeregu środków do celu prowadzących. Ile egoizmu mieszka w sypialni! Wynocha!

Dlaczego pożądanie musi też mieć negatywne konotacje ze słowem „zboczony”, czemu wyuzdanie może kojarzyć się wulgarnie? Kwestia charakteru? Braku pewności siebie? Nieśmiałości? Doświadczeń? Braku świadomości i możliwości własnego ciała? Obwiniam to ostatnie, bo gdy poznamy to „ostatnie”, to zniknie cała reszta.

Dlaczego nie weźmiesz mnie sobie w kuchni? Nie w samochodzie? Nie w kinie? Nie na stole? Na dywanie? Przed pracą? Po pracy? Po konstruktywnej dyskusji? Po miłym komplemencie? Po pocieszeniu? Po kłótni? Po pogodzeniu? Bo wyglądasz dziś piekielnie seksownie i chcę Ci to nie tylko powiedziec, ale i pokazac. Najlepiej weź mnie o poranku. A jeszcze lepiej, oddaj mi siebie o poranku. Nie w nocy, po całym dniu, po kumulacji zmęczenia, kiedy seks wydaje się obowiązkową kropką zdaniu dnia, której wyglądamy w czyimś spojrzeniu niekiedy z niechęcią i pod cieniem przymusu. Nie kiedy nasze zmysły i myśli zaprzątają wydarzenia dnia, zmartwienia, wyczerpanie fizycznie i emocjonalne. Zaskocz mnie. Jeśli chcesz kompletnej ciemności, to zasłoń mi oczy przepaską, z ustami zrób to samo. Pomnóż moje doznania. Nie czyń z seksu nocnej rutyny. Osobiście uważam, że największym komplementem, okazaniem zaufania i pożądania wymieszanej ze spontanicznością okażemy, gdy odejdziemy od kochania się wyłącznie w nocy i wiecznie w sypialnianym łóżku, na leżąco. Usiądź na mnie, za mną, stań za mną, przede mną, pod ścianą, pod prysznicem, przy blacie w kuchni. Nie myśl czy tak wypada, nie zastanawiaj się ile zostało nam czasu do wyjścia, albo, że czeka prasowanie, pranie, gotowanie. Nic nie ucieka, to my jesteśmy twórcami własnego czasu. Tylko my możemy zaspokajać swoje pragnienia. Nie powinny tego robić za nas czynności i obowiązki dnia codziennego. Naszym jedynym obowiązkiem jest dbanie o siebie nawzajem wraz z naszymi potrzebami.

Poranek. Dokładniej - pierwsze przebudzenie po spokojnie przespanej nocy. Może nastąpić o 8 rano, a może o 5 rano. Pierwsze otwarcie oczu. Skupiamy się na tym, co widzimy. Ja wtedy słucham co zmysłami widzi moje ciało. Co chce mi powiedzieć. Moje ciało zawsze krzyczy „pragnę”, a nie „dzień dobry”. Buntuje się przeciw rzeczywistej rutynie poranków i obowiązku śniadania, umycia zębów, przetarcia oczu. Brzask to najbardziej czuła pora dla moich zakończeń nerwowych. Budzę się nie tylko ja, jako istota, budzę się ja, jako kobieta. Bywam tygrysem, gepardem, pumą, panterą, koteczkiem, misiem.

Rano, obudź mnie rano, będę wężem. Owijam się wokół Ciebie, owijam siebie Tobą. A spróbuj tylko leżeć do mnie plecami. Przysuwam się do Ciebie. Moją poranną kawą stawiającą na nogi jest zapach Twojej skóry. Pachniesz bezpiecznym snem. Znasz ten zapach? Najbardziej bezbronny, niewinny zapach świata, która sprawia, że z rana chcę tylko się z Tobą kochać. Moje ciało przeszywa dreszcz podniecenia, a kołdra nagle staje się zbędna, bo moje ciało płonie. Wsuwam twarz w Twoje włosy, muskam ustami kark, budzę i Twoje zmysły. Nie śpij już…obudź je, obudź siebie. Leniwie poddajesz się dłoni wsuwającej się pod Twoją bieliznę, czuję Twoje prężące się pośladki, słyszę nasze mruczenie, przyspieszające oddechy. Odwracasz twarz w moją stronę, już jestem na Tobie. Wiję się po Tobie. Już rozumiesz. Czujesz ten zapach, Twoje zmysły Cię wyprzedzają. Są wyostrzone. Zmysły nigdy nie są tak wyostrzone jak o poranku, kiedy są wypoczęte, bezbronne, zaskoczone. Wtedy odpowiadają najszczerzej i najintensywniej. Nigdzie się nam nie spieszy. Jednak dochodzimy zanim dojdzie 5:30 rano. Możemy znów błogo zasnąć, bo budzik zadzwoni dopiero za dwie godziny. A nie! Poczekaj! Dziś niedziela. Możemy spać do woli. Co lepsze. Kochać się ile razy chcemy, gdzie chcemy, o której chcemy, ciemno czy jasno. Głośno czy cicho. W różnych wcieleniach.  



Nie pamiętam kiedy ostatnio taki poranek w moim życiu nastąpił…

Pielęgnuję zatem wyobraźnię. Nigdy nie rzucam słów na wiatr. Przeniosę je w końcu w rzeczywistość.

Pieszczę zmysły doznaniami w różnej postaci.

Gdybym ja była muzyką, brzmiałabym właśnie tak…



She gave it all, you gave her shit
She coulda done, just anything
Or anyone, cause she's a goddess
You never got this
You put her down, you liked her hopeless
To walk around, feeling unnoticed
You shoulda crowned her, cause she's a goddess
You never got this

Now you gotta deal with this glitch on your shoulder
Fucking with the goddess and you get a little colder

Słyszycie?

Czujecie?


Zmysłowego poranku zatem…

środa, 23 kwietnia 2014

Przejmujący kompani dnia wszelakiego.

To uczucie, ta siła, to nieuniknione - nie ma wieku ani daty ważności. To przejmujące poczucie pustki i samotności, które nagle walą nas obuchem w głowę od tyłu. Nie zapowiadają się, nie ostrzegają, nie są zbytnio uprzejme. To poczucie, że już nic, nikt, nigdzie, prawdziwie. Przejmujące, to dobre słowo o dwoistym znaczeniu. Przejmuje władze nad zdrowym rozsądkiem i zajmuje serce nie okazując litości, nie biorąc nawet jeńców.

Tydzień nie zaczął się przychylnie, dzisiejszy dzień też nie był jakoś szczególnie łaskawy. Ale praca skończyła się kropką słońca w zdaniu i postanowiłam dopisać własne zakończenie tego dnia, więc znów udałam się z książką nad zalew. Nie. Samotność i pustka nie opuściły mnie. Przeniosły się tylko w milsze i przyjaźniejsze otoczenie.  Usadowiliśmy się w trójkę na ławce i nagle towarzystwo zaczęło się powiększać. Wyminęła nas młoda dziewczyna z dzieckiem z wózkiem szczebiocąca przez telefon o jakimś bliżej mi nie znanym reality show. Nastolatki podjechały na papierosa. Wymijali nas starsi uprawiający nordic walking, rodziny na rowerach. Małżeństwo w średnim wieku z psem, który podbiegł do mnie trącając nosem i ogonem, swoja radością strącając powoli wewnętrzne troski. Przeszła obok nas para nastolatków rozprawiająca o tym, jakie substancje uwalniają w organizmie promienie słońca. Przejeżdżający obok staruszek na rowerze szczerze się do mnie uśmiechnął, z ciepłem ten uśmiech odwzajemniłam.

Towarzystwo pęczniało. Po butach zaczęły wspinać się mrówki. Po karku i ramieniu wici snuły małe pająki, po udzie przechadzała się biedronka. Nie wzięłam słuchawek, chciałam chłonąc naturę. Słuchać rytmu trzepoczących skrzydeł łabędzi, lądujących kaczek na wodzie, ptaków z bliska i oddali. Dłonie chciały się zanurzyć w jeszcze nieskoszonej, gęstej i soczystej trawie jak w miękkich, kobiecych, uwodzących włosach. Czy kolory mają dźwięki, czy to dźwięki mają kolory? A może to obrazy grają własną muzykę? A może całe stworzenie gra swoje koncerty, które tylko nieliczni słyszą? Ja miałam dziś wrażenie, że byłam na koncercie, gdzie dyrygowały moje myśli, a dogrywała natura.

Pustka i samotność ciągle mi wiernie towarzyszyły. Ale z tej gęstwiny dźwięków, obrazów i bodźców nieśmiało przebijała się zza chmur myśl „E. dasz sobie radę, naprawdę dasz sobie radę, jakoś przetrwasz”.

Uśmiech.



Wsiadłam do auta i odszukałam plik starych płyt. Natrafiłam na niego niedawno na dnie szafy. To piosenki  nagrane ok. 15 lat temu, kiedy nagrywarka i Internet w domu to były luksusy, a ja już wtedy namiętnie poruszana muzyką nie mogłam znieść myśli, że mogę tylko liczyć na łut szczęścia, że znów natrafię na daną piosenkę w telewizji, dlatego regularnie sporządzałam listę upragnionych piosenek i zanosiłam ją do kafejki internetowej, gdzie mój wybawca/właściciel nagrywał ulubione utwory. To całkiem zabawna i cudowna podróż do gustów z przeszłości, bo gdy wkładam daną płytę do odtwarzacza w samochodzie nigdy nie wiem czy czeka mnie tam kiczowaty pop, grunge, disco czy rock. Jak się okazuje, zdecydowanie najwięcej tego ostatniego.

Słuchając melodii i słów odżyły miliony przemyśleń, obaw, cierpień i nadziei na przyszłość z tamtych lat. Oto kilka z nich.



“She said, I don't know if I've ever been good enough
I'm a little bit rusty, and I think my head is caving in
And I don't know if I've ever really been loved
By the hand that's touched me,
And I'm a little bit angry.”

To chyba wielu z nas zna i pamięta, bo kto przy tej piosence nie chciał po prostu wyjść i nie przestać iść przed siebie? 



Potem przyszedł czas na zespoły jednego lub dwóch hitów:



“Someday we'll know if love can move a mountain
Someday we'll know why the sky is blue
Someday we'll know why I wasn't meant for you
Someday we'll know why Samson loved Delilah
One day I'll go dancing on the moon
Someday you'll know that I was the one for you”



“I know who I want to take me home…”

I jeśli istnieje osoba, która choć raz nie zapłakała na tej piosence, to będę zdziwiona. To jeden z moich ulubionych i najbardziej poruszających teledysków do dziś:



„Everybody hurts, sometimes”.

Today is my sometimes. Ale E. dasz radę, przetrwasz, dasz radę.

Hold on.


„W tym momencie zapragnął, niejasno, ale mocno, zanurzyć się w niezmierzonej muzyce, absolutnym hałasie, pięknym i wesołym wrzasku, który wszystko obejmie, zaleje, zagłuszy i w którym na zawsze znikną ból, marność i nicość słów. Muzyka jest negacją słów, muzyka to antysłowo” (Kundera).

piątek, 18 kwietnia 2014

Nieproszony gośc w Święta. Nie otwierac!

Dzwonek do drzwi.

Okres świąt to przecież okres napływu gości maści wszelakiej. Podczas, gdy Boże Narodzenie można poczuć z daleka zapachami mandarynek czy cynamonu i widokiem przystrojonych choinek i rzędu lampek, klimat Wielkanocy trudno wprowadzić na salony. Gdzieś tam zawiśnie jajeczko czy dwa, kicnie zajączek na półkę, gdzieś wetknie się gryczpan i voila! Wielkanoc gotowa! Jezus zmartwychwstał, alleluja, alleluja! Przepraszam, ale nie ma ***uja!

Wróćmy do dzwonka! Przecież dzwoni i dzwoni! Spóźniłam się. Nie dobiegłam do drzwi. Matka otworzyła pierwsza. A tam nasz coroczny gość! Nigdy nie może go zabraknąć. Nieważne jak jestem czujna czy pomocna, zawsze mnie wyprzedzi i matka pierwsza otworzy drzwi i go wpuści bez najmniejszej troski o dobro psychiczne reszty. Często pada pytanie „co robisz na święta, wyjeżdżasz gdzieś?” W rodzinie wielodzietnej się nie wyjeżdża. Zostaje się na miejscu, bo kto przyjmie blisko 10 osób? A tam gdzie 10 osób? Tam nikt nie korzysta! A jakże!

Święta z definicji powinni coś celebrować, nie tylko chrześcijańskie wartości, ale te rodzinne, prawda? Mam takie marzenie, tak nierealne, że co roku je wypowiadam z uporem maniaka. Mianowicie, nikt się nie pokłóci, nikt się na nikogo nie zdenerwuje, będziemy sobie nawzajem pomagać, każdy dostanie zadanie do wykonania i będziemy pracować jak dobrze naoliwiona maszyna. Marzenie ściętej głowy! Dopiero piątek, a ten gość już przyjechał, wcześniej niż zazwyczaj. Na imię ma Foch, a nazwisko Świąteczny.

Foch Świąteczny to cykliczna odmiana niezmaterializowanej postaci, która wstępuje w moją rodzicielkę w okolicach świąt i ważnych wydarzeń rodzinnych. Postać ta osiąga ekstremum i nie dopuszcza do siebie nikogo. „Mamo, co mam zrobić, daj sobie pomóc”. Odpowie Ci złowroga cisza. „Nie chcesz, to nie”. Idę poczytać książkę na dwór z herbatą. Zabita wzrokiem matki! Wystrzeliła, zwarte szeregi rozbiegają się po domu. Kryć się kto może! Rodzicielka chodzi nadąsana, nieszczęśliwa, zapłakana. Jak co roku nie pozwoli sobie pomóc. Pozwoli Fochowi Świątecznemu wodzić się za rękę. Nie pozwoli pokroić warzyw na sałatkę, no bo przecież nie umiem, za grubo jeszcze pokroję! Wspomniałam, że najmłodsze z nas ma 26 lat a najstarsze 36 lat? Mięsa też nie umiem pokroić, placka upiec. Żadne z nas się nie nadaje. Pracy niegodnam! Na domiar złego, ojciec wsiada w auto i jedzie na wieś bez słowa wytłumaczenia. Nie słyszałam, że dzwonek dzwonił dwa razy.

Mamo, kocham Cię, ale czasami mam ochotę Cię udusić. Znam ją. Obudzę się jutro pierwsza, zejdę na dół, jak co roku. Wyczuję Jej nastrój. Zapytam Ją o niego. Czy jeszcze jest czy już sobie poszedł? Wezmę nóż do ręki i bez słowa wezmę się za krojenie. Jak co roku. Może chwile zaprotestuje, a ja żartobliwie powiem Jej, że ma się przymknąć. Usiądzie ze mną do stołu, może do sałatki skapnie łza jedna lub dwie, a potem wszystko z niej ujdzie i zacznie ze mną normalnie rozmawiać. Jak co roku. Mam nadzieję, bo jak nie, to kiedyś święta nas pozabijają, a ja zabarykaduje drzwi.

Jest tyle blogów pisanych z perspektywy matek, matek kochających czy matek-frustratek. Czasami myślę, że powinnam pisać pod pseudonimem córka-frustratka.


W te Święta, uważajcie kto dzwoni do drzwi. Jeśli jesteście pokłóceni z jakimś członkiem rodziny, pogódźcie się z nim. Czy jest sens się tak dusić? Póki co, ja chowam się w swoim kącie i pije herbatę…z syropem na „Balans i wyciszenie”!


środa, 16 kwietnia 2014

Odwaga jest kobietą.

Odwaga. Od zarania dziejów przypisywana osobnikom męskim ze względu na ich odwieczną większą liczebność w walce z wrogiem danego kraju. W czasach relatywnego pokoju definicje odwagi trzeba by napisać od nowa. Nie dotykają nas, Polaków, wojny, konflikty, większe kataklizmy. W porównaniu do walczącej Syrii, zalewanych tsunami wielu wybrzeży różnych krajów, wszelakich epidemii w Afryce – niewiele nam grozi. Bóg, honor, ojczyzna – to nie są wartości dzisiejszego mieszkańca świata. Ani mężczyzny, ani kobiety. Odważne kobiety – na zbitek tych słów w mojej głowie pobrzmiewa kpiący śmiech wielu osobników płci męskiej, a Wam? Ba, słyszę nawet w tym chórze śmiechu własnych braci czy ojca.

Od dziecka czuła się tchórzem. Rosła wstrzymywana męską dominacją. Siłę można demonstrować dwojako, wcześnie to odkryła – siłą fizyczną lub siłą intelektu i ciętych ripost. Nigdy jednak nie chciała być tą dziewczyną, która broni się tylko słowem, nigdy nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Zawsze czuła gniew, gdy dużo starszy brat przypierał ją do ściany, a ona całą silą woli i marnych mięśni próbowała się wyrwać. To niesprawiedliwe – myślała - ponieważ logicznym dla niej było, że człowiek starszy zawsze będzie silniejszy od młodszego, dlatego obiecała sobie, że rówieśnikom nigdy nie pozwoli się stłamsić. W szkole ganiała po korytarzach za chłopakami i zamykała w toaletach, gdy dokuczali jej albo komuś bliskiemu. Wylądowała za to kiedyś u wychowawczyni na dywaniku, a później miała trafić do dyrektora. Wychowawczyni jednak wcześnie dojrzała jej buńczuczną naturę i zapytała tylko – Należało im się? Gdy odpowiedziałam odważnym skinieniem głowy, wychowawczyni odpowiedziała tylko: „posiedź tu chwilkę, żeby myśleli, że trafiłaś do dyrektora i wróć na lekcję”. Ona wiedziała, że kobieta musi sobie radzic. Nie bała się używać pięści, chronić młodszych i słabszych.

Jednak. Bała się. Panicznie. Ojca. Wspomnienia palpitacji serca, spoconych dłoni i oczu nosi do dziś w ciemnych zakamarkach umysłu, który woli trzymać pod kluczem. Nie do opisania strach przed powrotem ojca z wywiadówki i jego napadem szału. Pamięta jak kiedyś schowała się nawet w głębi piwnicy, ale strach wziął nad nią górę i wsiadła na rower i uciekła. Mama się boi, mama jej nigdy nie broni, mama znów będzie siedziała skulona, a ojciec będzie wymachiwał rękoma, a ona będzie się kurczyć, kurczyć i kurczyć. „niech mnie tylko nie uderzy, niech mnie tylko nie uderzy, niech mnie tylko nie uderzy”. Tak, zawsze uważała się za tchórza. A może nie? Może mu odda, pokaże swoją siłę? Nigdy się nie przekonała…

Nawet, gdy w życiu dorosłym ją okradziono, a ona zaczęła gonic sprawców i ucierpiała na tym fizycznie, swoją odwagę zwalała na instynkt samozachowawczy. Gdy tego samego dnia z uszkodzoną nogą siedziała ze swoją dziewczyną na ławce w centrum handlowym i dokuczała im zgraja dzieciaków wyzywając od lesb, a ona postanowiła dalej twardo nie ukrywać swoich uczuć, nie czuła się odważna. Gdy dwoje mężczyzn pewnej nocy, gdy wracała sama do domu próbowało ją…..a ona zaczęła biec ile sił w nogach i udało jej się uciec – nie czuła się odważna.

Kobieta ciągle musi udowadniać ponadprzeciętność. Dorastając nie mogłam już okazywać odwagi siłą, mogłam walczyć już tylko słowami. Nie mogłam okładać mężczyzn i kobiet,  którzy próbowali mnie tłamsić pięściami, mogłam jedynie zapychać ich usta logiką, intelektem i czynami, udowadniającymi, że nie mają racji. Odważyłam się nie ulec presji społeczeństwa i rodziny i nigdy nie związałam się z mężczyzną. Nie uległam presji ojca i wybrałam własny kierunek studiów. Sama znalazłam sobie dobrze płatną pracę. Sama zaoszczędziłam na samochód. Sama dobieram dziś słowa, które odbijają pięści tchórzliwego dzieciństwa. Mimo skarg, zniechęceń i pretensji dalej pozostaję sobą w swoim zawodzie i staram się uczynić z uczniów obywateli tego świata, którzy myślą sercem, a nie tylko cyframi i Facebookiem. Nie pozwalam urazić bliskich, staję murem za tymi, którzy są mi bliscy. Ciągle nie czuję się odważna.

„Kobieta: Słaba. Uległa. Czyjaś własność. Posłuszna. Milcząca. Nic nie warta. Kobieta nie jest określona przez pryzmat tego, jak postrzega ją społeczeństwo. Kobieta jest określana przez pryzmat tego, co sama widzi w sobie: Odważna. Pełna wyobraźni. Zdeterminowana. Kreatywna. Wolna. Bystra. Silna.”



Tymi słowami zaczyna się film dokumentalny jaki ostatnio było mi dane obejrzeć. Film, który sprawił, że zapragnęłam z całych sił być silna. Film „Girl Rising” opowiada historię ośmiu dziewczyn, które mieszkają na różnych krańcach świata i cierpią z różnych powodów. Jednak to, czego w życiu pragną najbardziej, a im się to prawo odbiera, to edukacja. Wadley jest 8-latką mieszkającą w dotkniętym kataklizmem Haiti, który odciął ją od szkoły, która od tej pory staje się płatna. Suma była niewolnicą od 3 roku życia, póki grupa odważnych aktywistów nie wybawiła jej z rąk właścicieli. 11-letnia Admina zostaje wydana za mąż i po roku rodzi dziecko, ale uparcie próbuje w ukryciu uczyć się czytać i pisać.

 „Oto okrutna prawda: pomimo faktu, że edukowanie dziewcząt to jedna z najbardziej zwracających się inwestycji w rozwijającym się świecie, miliony dziewcząt po prostu nie spełniają tego marzenia. Obecnie, 66 milion dziewcząt jest poza szkołą, a kolejne miliony walczą każdego dnia by pozostać, tam gdzie przynależą – w klasie”

„Dziewczyny, które chodzą do szkoły, od razu dostrzegają korzyści płynące z nauki. Bycie uczniem podnosi ich status w społeczeństwie, poprawia ich zdrowie, czyni je bezpieczniejszymi, ale w rozwijających się krajach, uważa się, że dziewczyny powinny pracować, przynosić wodę, opiekować się młodszymi,albo i gorzej…”

Oto kilka statystyk z powyższego filmu:

„Gdy rodzice mają do wyboru, które dziecko posłać do szkoły, częściej wybierają chłopca.

33 miliony mniej dziewcząt niż chłopców chodzi do szkoły. Z tego powodu cierpią bardziej i zapadają na więcej chorób.

75% przypadków zachorowań na AIDS w Afryce to kobiety i dziewczęta.

Nie ma żadnej innej bardziej bezbronnej istoty na świecie niż mała dziewczynka.

Co roku 150 000 000 (!) dziewczyn zostaje ofiarami przemocy seksualnej.

14 milionów dziewcząt do 18 roku życia wyjdzie w tym roku za mąż wbrew ich woli. To 38 tysięcy dziewcząt dziennie, a 13 dziewcząt w ciągu ostatnich 30 sekund…

Oto kolejny niepokojący fakt. Najczęstszą przyczyną zgonów wśród dziewczyn między 15 a 18 rokiem życia to nie AIDS, nie głód, nie wojna, to poród…

Pozwalanie dziewczętom na naukę zmniejszyłoby liczbę kobiet zarażonych wirusem HIV o 700 000 rocznie. 8 lat nauki to czterokrotnie mniejsza szansa na to, że dziewczyna wyjdzie za mąż jako dziecko. Dziecko, którego matka będzie piśmienna ma 50% więcej szans przeżyć dłużej niż 5 lat. Co ważniejsze, to dwukrotnie większa szansa, że taka matka sama postara się o to, by jej dziecko poszło do szkoły. Gdyby same Indie posłały chociaż 1% więcej kobiet do szkół, zarobiłyby na tym 55 bilionów…”



Czy odwaga faktycznie w dzisiejszych czasach nie jest głównie kobietą? „Odwaga jest kobietą” to pozycja, która niedawno trafiła w moje ręce. Książka ta to zbiór reportaży o wszelakiej odwadze Polek.
Pozbawione sensacji a trzymające w napięciu do ostatniego zdania. W każdej pozornie zwyczajne sprawy, a jednak bardzo niezwykłe. No bo jak opisać kobietę, która od lat szuka ciała swojej córki? Albo ortodoksyjną katoliczkę, która wychodzi za ortodoksyjnego muzułmanina? A lesbijkę, która żyje w szczęśliwym związku, ale w nieszczęśliwym miejscu? Lub kobietę przez lata dręczoną fizycznie i psychicznie przez matkę, którą w końcu zabija w afekcie?

Zatem czym jest dziś odwaga? Czy powinna w ogóle mieć płeć? Czy odwaga to tylko czyn czy też słowa? Jestem pewna, że każda z nas codziennie toczy swoje walki i nie potrafi spojrzeć w lustro i przyznać sama przed sobą, że danego dnia wykazała się jakąś dozą odwagi.


Czy to w pracy, czy w związku, w domu rodzinnym, na podwórku, w sąsiedztwie, widząc czyjąś krzywdę – nie zostaję mi nic innego jak zakończyć tego posta głośnym „Odwagi, Kobiety!” 

piątek, 4 kwietnia 2014

degUSTAcja.

Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całoooooowac chcę…chwila, kto to śpiewał? Na pewno nie ja! Bo jak to tak, wszystkie? Gdzie tu wyjątkowość, zgranie, dzielona pasja, namiętność, i umiejętności. Bad kissing, bad fucking – and it is fucking true. Pamiętacie, który polityk rzucił słynne zdanie „na lesbijki to ja bym sobie popatrzył”? Otóż czasami nie ma na co patrzeć, bo to, że dwie kobiety, to nie zawsze oznacza, że całowanie będzie zapierać dech w piersiach. W całowaniu, jak w życiu, gusta i stopień zaangażowania jest przeróżny.

Całowanie to kolejny język komunikacji. Ze sposobu w jaki człowiek całuje można tak wiele wywnioskować i cech odkryć. Wrażliwość, namiętność, dominację, uległość, egoizm, manipulacje, pewność siebie, kompleksy, nieśmiałość. Pocałunki to  też sfera życia zaniedbywana i degradowana. Nie muszą być zakrapiane alkoholem, wymuszane, rozproszone, przerywane, za krótkie, za długie, obojętne, nie muszą być grą wstępną. Mogą być spontaniczne, czułe, namiętne, oddane, skupione, urozmaicane, o różnym tempie, nasyceniu, długości, zaangażowaniu.

Zaniedbujemy całowanie. Osobiście uważam, że poziom agresji, chęci do kłótni, zawiści, zemsty, zmalałyby, gdyby ludzie częściej się do siebie nie tylko przytulali, ale siadali na przeciw siebie i przypominali sobie siebie, całowali się jakby to był ich pierwszy raz. Zapominamy jak to łączy, oddaje, daje, dzieli na dwoje, podnosi na duchu, rozbawia, uspokaja, koi, otwiera, ufa, pobudza…

Załączam drobny "instruktaż" całowania cierpliwego;)




Siedziałyśmy w kinie. (Lubię mieć Cię obok w kinie.). Szereg półgodzinnych reklam. Szereg chemii między nami. Szereg odbijającego się światła od ekranu na nas. Obracam twarz w Twoją stronę, bo chcę Ci coś powiedzieć, pewnie coś skomentować, i w tym akurat momencie przygasa światło, więc nie widzę, że Ty w tym samym momencie zwracasz się ku mnie by też coś powiedzieć. Rozbłyska reklama i okazuje się, że moje usta są tuż przy Twoich. Nie pamiętam co chciałam powiedzieć, staje się to nieważne, po prostu przywieram ustami do Twoich, delikatnie, jak znaczek przyklejany do koperty pragnień, i powoli je oddalam. Wysłałam Ci siebie w załączniku. Nogi mi miękną niemiłosiernie. Twoje usta nie mają dla mnie litości. Ale zaczyna się film. A w moich ustach wojna myśli niespokojnych. Wołały Cię, ciekawe czy słyszałaś? 


Szukam tej kobiety ze zdjęcia z przenikliwym spojrzeniem. Gdzieś mi się zawieruszyła. 

środa, 2 kwietnia 2014

Do grobowej deski :)

Jak opisać fenomen tego momentu kiedy dociera do Ciebie, że pracuje z Tobą najlepszy przyjaciel? Nie taki, którego „nabyłeś” po paru latach pracy w jednym miejscu, ale ktoś, kto zna Cię jak ten łysy koń od 12 lat? Kochana K. , to już 12 lat?! Od miesiąca codziennie wymijamy się na korytarzu i chyba nadal w to nie wierzymy i na nowo odkrywamy swoją przyjaźń. Ten wykradziony ciepły uśmiech, który czeka na mnie gdzieś pośród gromadki dzieci albo z końca korytarza, nawet jeśli któraś jest zajęta przez kogoś innego. Ten sporadyczny całus w policzek, spontaniczny uścisk, ta pewność, że mogę oprzeć głowę na Twoim ramieniu, gdy już nie dajemy obie rady. Ta świadomość, że gdy mnie coś boli, ale nie umiem albo nie chcę tego wyrazić słowami, ale wiem, że mogę zajrzeć do sali K. ona na mnie spojrzy i zapyta „skąd ten smutek?”. Opowiadam „zmęczona jestem K., czasami myślę, że zwariuję” i wiem, że Ona wie co mam na myśli. Dziś zobaczyłaś ten smutek w moich oczach zakrywany żartem, gdy znów padło pytanie "E.a Ty kiedy będziesz miała swoje dzieci?"

Już wie co to znaczy pracować w moim środowisku, pośród tych zawistnych ludzi i rodziców. Przepełnia mnie od paru tygodni ogromna wdzięczność za takie osoby  w życiu i większy spokój wewnętrzny. Dyrektorka śmieje się za każdym razem, gdy nas widzi szepczące sobie na ucho, woła za nami: „psiapsiółki”. Dzieci pytają czy jesteśmy siostrami, a my z dumą odpowiadamy „nie, najlepszymi przyjaciółkami od lat i Wam też takiej przyjaźni życzymy”. Maluchy nadały nam jeszcze lepszy przydomek: „chichciary”, bo się ciągle chichramyJ

Z psychologicznego punktu widzenia przyjęło się, że przyjaźń która trwa dłużej niż  5-7 będzie trwać do końca naszego życia. Od lat mam silny instynkt obrończy bliskich mi osób. Zauważam, że ten wobec K. przetrwał do dziś nietknięty. Nie doprowadzam do sytuacji, by ktokolwiek mógł o niej źle pomyśleć, od początku ją reklamowałam i przekonywałam dyrekcję, że warto ją zatrudnić i tego nie pożałują. Dziś siedzimy niedaleko siebie w pokoju nauczycielskim, a mnie przepełnia duma z mojej przyjaciółki i tego kim się stałyśmy. Jest niesamowitym pedagogiem i nie daje sobie w kaszę dmuchać, a mimo to ciągle uroczo podchodzi do mnie i pyta czy zrobiła dobre wrażenie, bo tak się strasznie stresuje. K. nie ma w sobie ani krzty złośliwości. To taki strasznie rzadki gatunek człowieka na wymarciu – człowieka wiecznie uprzejmego.

Z K. łączy mnie tyle wspomnień, że nie starczyłoby tygodnia by je Wam tu wszystkie spisac. K. to osoba, która przekonała mnie do wypicia mojego pierwszego alkoholu. W czasach liceum poszłabym za nią w ogień. W nocy w parku wypiłyśmy na pół wino, a K. pilnowała bym za mocno nie szalała i nie zrobiła sobie krzywdy swoim pierwszym upojeniem alkoholowym. Gdy jakiś chłopak jej dokuczał, to dostawał ode mnie w pysk, dosłownie;). Pisywałyśmy sobie liściki na lekcjach, a gdy się kłóciłyśmy, pisywałyśmy do siebie listy, by wszystko sobie wytłumaczyć. Nie raz przez siebie płakałyśmy.

Jednak co najważniejsze, K. była pierwszym wnikliwym obserwatorem mojego życia i emocji, to ona jako pierwsza i jedyna zdobyła się na odwagę, o którą nigdy bym jej nie podejrzewała i zapytała mnie wprost „E. jesteś lesbijką, prawda?” Pamiętam ten dzień jak dziś, pamiętam schody, na których przysiadłyśmy i zabrała mnie potem do parku na rozmowę. Pokazała mi, że ludzie kochają mnie za to jaka jestem, a nie za to, kogo kocham i że nie powinnam tego ukrywać przed resztą przyjaciół. K. mnie otworzyła, była przy każdym moim coming-oucie. Jestem Jej za to ogromnie wdzięczna do dziś.

Potraficie odczuwać szczęście z powodu sukcesów drugiego człowieka? Nie oszukujmy się, wielu z nas często gdzieś coś kłuje, gdy komuś się powodzi, a nam nie. Wobec K. nigdy nie doświadczyłam tego uczucia. Gdy poznałam Jej obecnego męża, wiedziałam, że to ten i zasługuje na Nią. Płakałam jak dziecko w kościele podczas ich ślubu, a na zabawie weselnej bawiłam się najlepiej i jak najbliższa rodzina. Rodzice K. to moi drudzy rodzice, a moi Jej. Siedem miesięcy temu na świat dołączyła kolejna nieskończenie dobra istota, w której widzę kopię dobroci poczciwej K – Jej synek J Dziś widzę jak sobie radzi jako pracująca matka i żona i odczuwam ogromne szczęście i dumę.

Ale co najważniejsze – gdy przychodzi piątek i koniec tygodnia pracy – z pracy wychodzi ktoś, kto zanim wsiądzie do auta krzyczy mi jeszcze, że mnie kocha J


I stąd zrodziła się ta notka – z tego krótkiego „kocham Cię” rzuconego naturalnie do mnie przez K. po wyjściu z pracy i w powiązaniu ze zdjęciem K. z czasów liceum, które do dziś noszę w portfelu, a Wam prezentuje jego tył J