poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Z pozycji na wznak.

"Uważa muzykę za siłę wyzwalającą: wyzwalającą  z samotności, zamknięcia w sobie, kurzu biblioteki, otwiera w jego ciele bramę, przez którą dusza wychodzi na świat, by się bratac."
(M.Kundera)

"W poniedziałek częśc rodziny poszła do swych zwykłych zajęc, bo przecież z czegoś trzeba umierac." (J. Cortazar)

Trzeba zatem ruszyc się czasem z pozycji na wznak.

Z pozycji umierania.

Wyjśc poodychac powietrzem siebie,

Otworzyc żyły na ciepłe promienie siebie,

Przypomniec sobie, że kawa smakuje lepiej na świeżym powietrzu,
Że najlepiej tańczy się na boso,
A śpiewa całym ciałem,
A ulubione ubranie to ten biały T-shirt i jeansy nie przylegajace do pośladków, ale dające przestrzeń ciału, nie 
krepując go oczekiwaniami innych.
Przypomniec sobie, że zza pozycji na wznak kryje się cały horyzont omijanych nas zdarzeń i ludzi.
Małej dziewczynki trzymanej za rączkę przez niewiele starszego, silniejszego brata, która widzi w nim całe bezpieczeństwo świata.
Czy radośc wypisaną na twarzy alkoholika na wózku pod sklepem, wynikająca z faktu, że zaraz kolega doniesie mu kolejne piwo zapomnienia bólu istnienia...



niedziela, 18 sierpnia 2013

Radośc - towar deficytowy.

„Bardzo często miałem w swoim życiu wrażenie, iż przez cały czas jestem jak ten astronom prowadzący wycieczkę niewidomych, którym mam opisać magię obrazu malowaną skrywającym się za linią horyzontu słońcem. A ja? Ja mam jedynie wiedzą o gwieździe Słońce i do przeżycia piękna zachodu Słońca nigdy ich nie doprowadzę. Dzisiaj wiem, że gdybym tylko potrafił się z tym pogodzić, to moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Ale ja przez długi czas nie zdawałem sobie sprawy, że to głównie kwestia rozstania się na zawsze z kilkoma marzeniami, wyzbycia się uczucia najpierw zawiści, a potem zazdrości, oraz zawarcia trwałego pokoju ze swoimi ambicjami.

Ja chciałem wchodzić do ogrodu i nie zauważając w nim zepsutej, skrzypiącej furtki, podziwiać rosnące w nim kwiaty, a okazało się, że w prawdzie urodę kwiatów zauważam, ale najlepiej jednak znam się na „wyszukiwaniu zepsutych furtek”. (J.L. Wiśniewski)

Przystajecie czasem w swoim biegu przez płotki, sprincie, maratonie życia i zastanawiacie się, że gdyby poproszono Was o opisanie piękna zachodu słońcu, bylibyście w stanie to oddać tak by zobrazować to niewidomemu? Zachwyt – słowo i czynność grożąca wyginięciem. Akcja-reaktywacja!

Jestem pewna, że za to mnóstwo z nas potrafi wymienić długą listę zepsutych furtek w swojej marnej egzystencji, wyglądzie zewnętrznym, niewymarzonej pracy, apodyktycznym szefie, nie kochającym nas wystarczająco partnerze, raniącej nas rodzinie, ale przerażająco przeważająca część z nas nie potrafi sięgnąć po oliwę by naoliwić skrzypiącą furtkę by móc napawać się zapachem kwiatów i szumem drzew w oddali.  

Starożytni Egipcjanie wierzyli, że gdy staną w obliczu bogów przed wstąpieniem do nieba, zada im się dwa pytania, zależnie od których przekroczą wrota niebios czy też nie, mianowicie: czy znalazłeś radość w swoim życiu? czy dałeś radość innym?...

Czy radość w dzisiejszych czasach nadal jest dla nas ważna? Powinna być. Trudno jednak zawalczyć nie tylko ze samym sobą, ale i niechęcią i szykanowaniem otoczenia, które radości doszywa pejoratywne znaczenie momentalnie pytając: z czego się tak cieszysz/rżysz/suszysz zęby? narąbałaś się? Co brałaś? Podziel się! Nie zapominajmy o mediach napędzających na bieżąco maszynę strachu, wstydu i depresji. „Matka straciła piątkę dzieci wskutek utonięcia”, „Zgwałcono i zamordowano 15-latkę”, „37-latek dźgnął śmiertelnie nożem 17-latka”. Nagłówki koniecznie uwzględniające relacje czy wiek ofiar by zalała nas jeszcze głębiej pieniąca się fala smutku, który ciągnie się za nami od rana do wieczora.

A przecież zdolność do radości, picia ze źródła rzeczy drobnych, dostrzegania piękna wokół nas, nie w posiadaniu, ale odkrywaniu, umiejętność odkrywania dobra w sobie i innych ludziach buduje przecież człowieka, któremu jest dobrze samemu ze sobą, i jednocześnie osobę, z którą chcą przebywać inni. Kto z nas nie chciałby być takim człowiekiem? Trudne? Możliwe!

Pierwszymi nauczycielami radości są rodzice. Nie oszukujmy się, wielu z nich tej ważnej lekcji życia nawet nie rozpoczęło, nie pofatygowało się nawet napisać na tablicy tematu lekcji „Masz prawo się cieszyc i być szczęśliwym wbrew wymaganiom otoczenia, nawet wbrew swoim rodzicom”. Zatem jeśli ciągle w dzieciństwie byliśmy świadkami sfrustrowanych, znerwicowanych rodziców, trudno nam będzie nauczyć się czerpać z kontaktu z ludźmi i otoczeniem tego, co najlepsze. A przecież dzieci są najbardziej pilnymi obserwatorami i przeżywają wszystko z rodzicami. Dzieci, którym rodzice dają dostęp do własnej spontaniczności i radości poprzez np. poranne skakanie po łóżku czy wygłupianie się przy stole, wyrastają na bardziej pogodnych ludzi. Niestety nasza zdolność do radości często w okresie dzieciństwa zostaje upośledzona poprzez konieczność zmagania się z trudnymi doświadczeniami, które niekoniecznie są naszą winą.

Mimo wszystko, jako dzieci, nawet w najtrudniejszych chwilach potrafimy być niesamowicie odporne, budować własne równoległe światy i cieszyc się na przekór wszystkiemu. Dlatego będąc dorosłymi tak często wypatrujemy spontanicznej, niewinnej i niezmąconej radości dzieci. Widok radosnego dziecka jest tak kojący i wzruszający, że uwielbiamy zasypywać je prezentami by choć chwilę poczuć tę radość na sobie. Sama często się  na tym łapię. Ostatnio kupiłam bratankowi, który w ogóle prezentu się nie spodziewał, samochodzik z klocków Lego; podbiegł tak zaskoczony, ucieszony i wzruszony, że ledwo wstrzymałam łzy. „Siosiu, skąd wiedziałeś, że ja kolekcjonuję te auta?! Jaki jestem szczęśliwy, chyba musiałem być grzeczny, że mi to dałaś, dziękuję bardzo, siosiu” przy czym przytulił i pocałował w policzek. Zapominamy o mocy przytulenia dziecka, dziwimy się, że tego nie robią, gdy czasami sami nie otwieramy ramion. Mały W. zaczął mi radośnie uciekać na spacerze tak bym go nie dogoniła. Zaczęłam powoli biec, udając oczywiście, że za nim nie nadążam, a on śmiał się całym ciałem do rozpuku. Obrócił się, ukucnęłam, rozłożyłam ramiona i krzyknęłam „chodź do cioci!”. Nie byłam pewna czy to zrobi, ale ruszył jak szalony w moim kierunku i wskoczył na mnie, uwiesił się na szyi, a ja uniosłam go najwyżej jak mogłam wiedząc jak to lubi. To było szczęście i radość. Zabiłam smutną, czającą się za rogiem serca, myśl, że może nigdy nie przytulę tak własnego dziecka. Jest tu i teraz i to uczucie jest niesamowite.

Odczuwanie radości wymaga ogromnej autonomii i samoregulacji myśli, jak starego odbiornika radiowego, który ciągle odbiera zakłócenia zamiast czysty dźwięk audycji. To jedno z największych wyzwań życia dorosłego, widzieć świat i siebie takim, jakimi są, ale mimo wszystko móc odczuć radość. Nie będziemy potrafili jej przeżywać, jeśli nie spojrzymy na swoje życie i wszystko dookoła jako jedyny dar, jaki nam dano, tu i teraz, nie będzie później, i wcześniej.

Nieprzerwany kontakt z naturą,
Błogość ciszy zakłócanej tylko uwodzącym szumem drzew, śpiewem ptaków i owadów,
Nieopisane zachody słońca nad rzeką malujące niesamowite kolory na niebie,
Gorący dotyk promieni słońca na mojej nagiej skórze,
Spacery z myślami brzegiem rzeki i lasu,
Kojąca muzyka w uszach,
Samoistnie seksownie potargane włosy, które sama chcę chwytać...
To wszystko sprawia, że bezustannie uśmiecham się do swoich myśli, rozpościeram ręce, obracam się w kółko ekstazy i chodzę nieziemsko, naturalnie i nieskazitelnie podniecona...życiem, sobą i fantazjami...




Sporadyczne zaczepki rodziny nawet tego nie zmienią, która kończą się łzami wymieszanymi z rzeką „Patrz na tą, koniecznie chce być mądrzejsza od nas, że tyle książek czyta”.

Wielu z nas marzy o lataniu. Lubi oglądać świat z lotu ptaka uważając, że to najlepsza perspektywa. Dystans poszerza perspektywę i podziw. Patrzymy też na ludzi z góry, bo wtedy wydają się nie tylko mniejsi od nas, ale i mniej groźni.
Ja przybieram inny punkt widzenia. Patrzę na świat od dołu, bo w końcu by cokolwiek mogło zaistnieć, to musi najpierw urosnąć. Zatem, gdy docieram do punktu zatrzymania się i podziwu-klękam. I dotykam... trawy, wody, piasku, zwierzęcia, które podbiega się przywitać.



W końcu nie poczujemy pełnego piękna trawy póki nie tylko ją powąchamy, ale i muśniemy palcami. Niedawno byłam świadkiem pierwszego zetknięcia się z trawą 10-miesięcznego dziecka. Niepewnie schodziło z kocyka na ten nowy, zielony "dywan". Mina pełna niepewności, zaskoczenia zakończona szczerym chichotem była bezcenna.
Zapominamy, że to nie dystans buduje więzi, ale bliskość. Zbliżenia.
Ilu ludzi w życiu omijamy szerokim łukiem nie zdając sobie sprawy z ich wyjątkowości.
Pamiętam jak dziś pewną dziewczynę z pociągu. Uśmiech nie schodził jej z twarzy choć nie miała do kogo się uśmiechać. Chcę wierzyć, że uśmiechała się do swojego wewnętrznego szczęścia.
Wyciągnęła książkę i przyłożyła do nosa. Okazało się, że niedowidzi. Chłonęła każdą literkę nosem śmiejąc się do siebie. Przeciętny Kowalski nazwałby ją pewnie dziwaczką. Po chwili dostała smsa i przykładając nos do ekranu telefonu ubrała tak piękny uśmiech, że wyryła się w mojej pamięci na zawsze.
Chcę wierzyć, że dostała smsa od kogoś, kto kocha ją całym sercem i nie bał się do niej zbliżyć.

...

Dotykajmy, zbliżajmy się, czujmy, pełną piersią, opuszkami palców, całymi sobą.


Ogień nie zawsze parzy.



"Taki właśnie był, uczciwy i szczery, skażony końcówką XX wieku, dającą nadzieję, najzupełniej pustą, na poszanowanie prawa do szczęścia każdej istoty ludzkiej, niezależnie od koloru skóry lub innych ingrediencji" (I. Karpowicz)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Prysznic pragnieniami zakrapiany.

Pisałam już odę do wanny, do ciała nie raz, do zmysłowej muzyki. W fali morderczych upałów, wejść do wanny i zatopić się w gorącej kąpieli to niemal szczyt sadomasochizmu, nawet dla mnie, jej miłośniczki. Dlatego ostatnimi czasy rozkoszuję się, napawam, pobudzam, wielbię – prysznice.

W te parne lato nasze nozdrza atakowane są zapachami nie z tej ziemi, mało kto chyba pamięta takie lato, w którym tak namacalnie czujemy zapach ciężkiego dnia pracy każdego człowieka i nagrzanej maszyn oraz aut wbrew naszej woli, nie dziw zatem, że pod prysznic wskakujemy nawet kilka razy dziennie. Ja właściwie po każdym wychyleniu się za dom.

Jednak wyczekuję codziennie wieczoru. Gorący blat słońca chyli się ku zachodowi, przynosi błagalnie wyczekiwany wieczór i ciemność, a ciemność budzi wyobraźnię. Przecież nie bez powodu, gdy uprasza się nas o wyobrażenie sobie czegokolwiek, towarzyszy temu polecenie zamknięcia oczu. Nie każdy jest na tyle ufny, by zrobić to od razu. Nie ma w tym nic dziwnego, bo cokolwiek nam się zakazuje, pociąga za sobą złamanie reguł, zatem zawsze kusi nas niepostrzeżenie na chwilę otworzyć oko. Poznaliście w życiu lub macie kogoś przed kim nie boicie się zamknąć oczu, a wręcz tego pragniecie? Komu dalibyście przepasać swoje źrenice fantazji seksualnych jedwabną chustą ich spełnienia? Ja dziś to wyśniłam. Obudziłam się mokra…

Wróćmy pod prysznic, gdzie wczoraj spędziłam ociekające żądzą chwile. Postanowiłam zając się sobą.  

Powiedziałam:

Zadbam o ciebie - ciało, bo może nie wyglądasz ostatnimi czasy szczególnie oszałamiająco. W jednym czy dwóch miejscach widać nieśmiałe oznaki wystającego uroczo tłuszczyku, co to się w wyniku wakacyjnej stagnacji rozmnożył po boczkach. Nie biegasz w pełnym rynsztunku dobranym w Decathlonie lub promocji w Lidlu z dbałością o najmniejsze szczegóły (czy sznurowadła będą pasować do koloru opaski czy etui na ramię do telefonu), nie jeździsz na miejskim rowerze w kolorze modnej mięty, nie udostępniasz na Facebooku ile to kilometrów kompleksów wybiegałaś na Endomondo. Pochłaniasz jedynie bezkresy celulozy wymieszanej z włóknem ścieru drzewnego, brzmi może niezbyt smacznie, ale innymi słowy, pożeram papier w postaci kilometrów stron książek, często na późną kolację racząc się dodatkowo minutami klatek filmowych. Uczta, powiem Wam, jest to nie byle jaka, zajadam się ciasteczkowo-potworowo codziennie, radośnie pomrukując „om nom nom nom” po każdym posiłku. Tyle emocji i tylko dwie kalorie! No i może zera znikające z konta, ale warto!

Postanowiłam zatem nie uatrakcyjniać swojego wyglądu jakimś szczególnie dobranym wysiłkiem fizycznym, bo nie on często jest potrzebny by poczuć się pożądanym we własnym ciele. Zatem nastroiłam się odpowiednią muzyką, przyszykowałam ulubioną bokserkę, która jest tak lekka i miła w dotyku, że chce się ją właściwie od razu zdejmować; szampon, odżywka, żel, balsam o zapachach wywołujących tylko i wyłącznie chęć podążania za źródłem ich woni – moimi włosami i ciałem. Odkręciłam wodę i przesunęłam się w stronę lustra, które znajduje się wprost przede mną. Wiedziałam, że to nie będzie krótki prysznic. Ilu z nas w ramach oszczędzania wody czy czasu, bo ciągle ktoś, cos nas popędza, wyskakujemy z wanny jak poparzeni. Nie ustępujcie!

Nie przeliczajmy kropel wody na suche pieniądze i minuty, skoro równają się oceanom rozkoszy.

Kto z nas nie miewa fantazji pod prysznicem? Kto nie przymyka oczu, nie przygryza warg, nie uchyla delikatnie ust, nie odchyla głowy do tyłu w rozkosznym zetknięciu z pierwszymi kroplami wody? Kto nie zatapia dłoni w coraz bardziej mokrych włosach, kto nie kocha relaksującego dotyku i zapachu pieniącego się szamponu, który potem delikatnie muska skórę pleców, spływając po pośladkach, przemierzając uda, drażniąc zgięcie w kolanie by wylądować między palcami stóp. Ja w tym momencie obracam się do lustra, obserwuje coraz bardziej moknące włosy, dzięki czemu widzę ich faktyczną długość i zalotne opadanie na plecach, śledzę trasę piany po zakamarkach swojego ciała. Upewniam się co jakiś czas, by nigdzie jej nie zabrakło, zatem pomagam jej, zdecydowanymi, ale zarazem powolnymi pociągnięciami dłoni by nie zniknęła z mojego ciała i nie przestała podkreślać kształtu piersi, ud, łydek, pleców, bioder. Obserwujemy siebie głównie, gdy nikt nie patrzy, wstydzimy się przyznac przed samymi sobą, że czasami to, co widzimy, faktycznie może się nam spodobac. Nie próbowaliście nieśmiało czasem własnej skóry? Ja tej nieśmiałości dawno się wyzbyłam i nie raz przemierzę dłonie, ramiona dolną wargą, musnę językiem poznania dobra i zła...Zamykając wstyd za drzwiami łazienki, zapraszając bezwstyd bez zawahania.




W tle Delilah wyśpiewuje swoją rozkosz w słowach „Inside my love”. Ja słowo „inside” biorę do siebie bardzo dosadnie…



Take my hand, hold on tight, don’t feel ashamed if you like…

Dziś kocham się jednak z tą piosenką i teledyskiem:




Gorrrrąco polecam powyższe pozycje…

I was in here for you
We made to love
You were sent for me too
We made to love

niedziela, 4 sierpnia 2013

Sztuka NIEbrakowania.

Ponoć żyjemy w świecie nadmiernie, ekscesywnie, przesadnie konsumpcyjnym, gdzie mało kto zadaje sobie pytanie „mieć czy być”, bo odpowiedź nasuwa się sama - MIEĆ, gdy zewsząd bombardują nas reklamy, namowy, przekonanie, że ocenia się nas przez pryzmat posiadania. Ilość posiadanych zer na koncie na plusie czy minusie, ilość aut przed domem, ilość garaży, ilość partnerów/partnerek/kochanków, ilość chłopczyków czy dziewczynek w okresie rozrodczym.

Jednak przez takie zwierciadło prawdy oceniają się ci, co bogatsi. Większość ludzkości mierzy wartość w tym, czego nie mamy. Miarą nie są centymetry sukcesów, kilogramy porażek, metry wartościowych osób, kilometry rozczarowań ani tony miłości. Miarą naszego istnienia jest BRAK.

Nasz samochód wydaje się, że zawsze mógłby być lepszy, pieniędzy mogłoby być więcej, na półce więcej książek, a najlepiej czytanych na Kindlu, filmów więcej obejrzanych, telewizor mógłby mieć już więcej cali, laptop lepszy procesor, mieszkanie większy metraż, przyjaciele bardziej wyszukani, rodzina bardziej osławiona, dzieci bardziej zdolne, więcej tytułów przed nazwiskiem.

STOP!

BRAK nie jest wartością ujemną w żadnym calu. Brak czegoś sprawia tylko, że bardziej doceniamy to, co mamy, chętniej patrzymy na to, co nas jeszcze w życiu czeka i cieszymy się z tego intensywniej, gdy wreszcie to nadejdzie. Sztuka prostoty, doceniania rzeczy małych, jakby były tymi wielkimi, kto z nas tak potrafi?

Jak inaczej docenić brak słońca, póki nie przesłonią go kłęby chmur?

Jak nie zachwycić się nieśmiało zaglądającym zza futryny chmury słońcem, póki nie przyjdzie rozpogodzenie?

Jak docenić wartość sentymentalną deszczu, póki nie zapuka delikatnie o szyby po fali upałów?

Jak bać się burzy, skoro przynosi wyczekiwane lżejsze powietrze?

Jak zachwycić się blaskiem księżyca i nagromadzeniem gwiazd na niebie, skoro nigdy nie spoglądamy w górę?

Jak docenić i nie zatęsknić za wiosną, jeśli nie poprzedzi jej sroga zima?

BRAK jednego rodzi niebywały zachwyt z jego wypełnienia, gdy nadchodzi, nawet jeśli tylko na chwilę.

Brak Ciebie i tęsknota za Tobą sprawiają, że moje uczucie staje się jedynie bardziej wyraziste, jakbym założyła okulary po ciągłym błądzeniu po omacku.

Brak Twoich dłoni, w które chwytasz moją bezbronną twarz sprawia, że wiem, że tylko Tobie się chce tak poddawać.

Brak Twojego spojrzenia, w którym zamyka się całe moje poczucie wartości i miłość sprawia, że widzę je codziennie bardzo wyraźnie i przywołuję w chwilach zwątpienia w siebie.

Brak Twojego elektryzującego dotyku na mojej skórze sprawia, że jestem w stanie go odtworzyć z niebywałą dbałością o szczegóły.  

Brak Twojego poruszającego każdy centymetr mojego ciała głosu, sprawia, że miękną mi kończyny dolne na same jego wspomnienie.


Brak Twojej obecności sprawia, że wyobraźnia pracuje na zwiększonych obrotach i widzi Nas razem poruszające się ruchem jednostajnie przyspieszonym nadrabiające stracony czas spędzony osobno, planując kolejne wypełniane BRAKÓW wspólnie na kanapie salonu Naszych marzeńJ

Ktoś, komu sprawiłabym miliony hiacyntów wysłał mi ostatnio te piękne słowa:)




All the king’s horses and all the king’s men
Came charging to get what we got
They offered the crown, and they offered the throne 
I already got all that I want
All the king’s horses and all the king’s men
They came marching through
They offered the world just to have what we got
But I found the world in you...



piątek, 2 sierpnia 2013

Randka z nieznajomą.

Ucieszy Was pewnie wiadomość, że umówiłam się na randkę. Ilu z nas szykuje się na nią z nadzieją głupich matką, że ta będzie zupełnie inna od reszty i przyniesie wyczekiwane zmiany. Wierzcie lub nie, ta taka właśnie była.

Obudziło mnie pozytywne nastawienie, cicho przyczajone zatroskanie ile na tę randkę mam zabrać mamony i brak pośpiechu, ponieważ nie umówiłam się na żadną konkretną godzinę.

Otworzyłam szafę i doznałam, rzadko spotykanego u kobiety, olśnienia – nie ubiorę się nieadekwatnie do lejącego się z nieba żaru tylko po to, żeby wyglądać seksownie i zniewalająco. Z szafy wypchanej wieszakami kompleksów i niskiej samooceny wyciągnęłam zwykły biały T-shirt, jeansowe spodenki dobierając do tego trampki.

Przecież wiem, że atrakcyjność nie skrywa się w ubraniach, metkach, jakości materiałów, ilości tapety retuszu na twarzy i doborze dodatków, ale wyłania się z charakteru, ze spojrzenia, z uśmiechu, ze sposobu w jaki wkładam słomkę do ust, gdy piję Mojito, jak przykładam kieliszek czerwonego wina otulając górną wargą jego brzegi, jak władam butelką piwa, jak zalotnie kreślę mapę gry wstępnej na brzegach szklanki whiskey lub z tego jak namiętnie kosztuję smaki nowych potraw.

Udałam się zatem do łazienki, zamalowałam niedociągnięcia nocy na mojej twarzy i ruszyłam w drogę zostawiając motylki w słoiku. Upał niestety nie zawiódł, niebo niczym nie zaskoczyło, wzięło parę buchów od słońca i wykaszlało kilka kształtów imitujących chmury.

Wsiadłam do pociągu nie stresując się, ponieważ wiedziałam, że umówiłam się z kobietą, która zna mnie na wskroś i nie będę musiała się stroić i chować jakiekolwiek cechy by się jej przypodobać. Z kobietą która wie, że pod tą pokrywą ciągłych żartów, gadulstwa, wybuchów śmiechu, atrakcyjności, seksapilu, pewności siebie, pozornego braku powagi i sztucznie kreowanej beztroski, kipi ktoś śmiertelnie poważny lubiący dyskutować o sprawach wielkich i małych, przejmujący się wszystkim i wszystkimi, napawający się komfortem ciszy i bliskością, czasami czujący się arcy-nieatrakcyjnie, zmęczony odgrywaniem narzucanych ról.  



Moja „randka” zatem wiedziała, że najlepiej najpierw zabrać mnie na krótki spacer by oswoić się z terenem. Po mnogości piegów, która rozsypały się na mojej skórze można było stwierdzić, że słońce przypieka nadmiernie, więc lepiej schować się do klimatyzowanego pomieszczenia.

Kto lepiej niż ty wie, żeby spuścić mnie ze smyczy zachcianek do Empiku! Dwie godziny niczym niezmąconego buszowania w zbożu książek! Kto inny niż ty wie kiedy powiedzieć mi dość i wypuścić mnie tylko z jedną nową solidną pozycją książkową, a nie z dziesięcioma, dodatkowo uatrakcyjniając zakup uzupełniając go zakładką do książki z cytatem Eco „Kto czyta książki, żyje podwójnie”.

Marylin mówiąc kiedyś „Diamonds are girl’s best friend” pominęła całą gamę zakupów! Zatem parę nabytków by w szafie kompleksów poutykać chociaż trzy wieszaki komplementów.

Adrenalina zakupowa zawsze prowadzi do pustki żołądkowej zatem zaciągnęłaś mnie do knajpy, w której zawsze chciałam zjeść. Kto inny jak nie ty wie jak kocham jeść i trzeba mnie regularnie karmić. Kolejny plus dla ciebie – nalegałaś by za mnie zapłacić – jakbyś wiedziała, że w większości przypadków to ja więcej daję niż dostaję. Nie upieram się dziś – pozwolę o siebie zadbać.



Słusznie przeczuwałaś, że po wspólnie przeżytym posiłku lubię się polenić i nie zabijać pysznego smaku potrawy kolejnym maratonem imponowania. Zabierasz mnie zatem do knajpy na świeżym powietrzu i zamawiasz lemoniadę o smaku rabarbaru. Co najważniejsze – pozwalasz mi napisać notkę! No bo czemu pisać tylko na kanapie ciemnym, głuchym, pustym wieczorem z laptopem na kolanach tak by nikt nie widział?



 Lubię niespodzianki i zdarza się kolejna. Nie wiedziałyśmy, że w parku odbywa się próba koncertu, dzięki któremu ołówek, którym piszę notkę samowolnie wystukuje granie w tle rytmy i przeszywają mnie na wskroś symfoniczne wersje utworów takich jak „Shape of my heart”, „Sex on fire”, „In my place” czy „Iris” z użyciem całej palety ulubionych instrumentów zaczynając od perkusji, poprzez skrzypce i wiolonczelę, kończąc na saksofonie. Moja podróż w głąb siebie ukoronowałaś mrożoną herbata ze Starbucksa z malinami i hibiskusem, bo kto inny jak nie ty wie najlepiej, że uwielbiam takie w upalne dni.



Ale pociąg w końcu odjedzie, a mi się przypomina, że koniecznie potrzebuję jeszcze strój kąpielowy! Proszę cię o pomoc w wyborze, więc udajemy się do przymierzalni…

Wpadam w pewne osłupienie na myśl jak miło spędziłam dzień. Chcę ci za niego podziękować, szukam cię wzrokiem, ale nie znajduję…

Obracam się do lustra:

- Tu jesteś! – wykrzykuję radośnie.


Byłam na randce sama ze sobą. 


czwartek, 1 sierpnia 2013

and I send all my loving to You.

Kiedyś wyszeptałaś mi do ucha mojej duszy, nieświadomie ją tym samym przywłaszczając: „ Czuję, że jesteś kimś, kogo można kochać całe życie”.

Dosłownie, zaparło mi dech w piersiach i łza wzruszenia zamieszkała w kąciku oka. Pozwoliłam jej spłynąć. Zaprosiłam ją tam, wpuściłam przez drzwi całego Twojego ciepła, dobroci i troski by wzruszyć się dogłębnie tak jak na filmach, które namiętnie oglądam szukając odniesień do swojej historii, fantazji i marzeń. Jesteś moim spełnionym marzeniem.

Ja powiedziałam: „Kocham Cię jak Anthony Hopkins kochał Debrę Winger”.

Odparłaś śmiejąc się: „O nie! To cios poniżej pasa”

Całe moje uczucie zamyka się w tych zdaniach.

 Zamyka się we wszystkich wyszeptanych prawdach w słuchawce telefonu, w długodystansowych łzach wspólnie dzielonych, w każdym spontanicznym wybuchu śmiechu, w każdej prawdzie jaką ujrzałaś w moich oczach, w każdej wyśpiewanej wspólnie piosence, każdym odwzajemnionym namiętnym muśnięciu, mruknięciu, dotyku i pocałunku, w każdym zachwycie nad tą samą książką, filmem czy piosenką, we wszystkich wspólnie snutych planach, każdej kreowanej rzeczywistości, każdym szczerym komplemencie, w wierze w siebie, w którą we mnie wzbudziłaś, motywacji, do której mnie popchnęłaś, w sercu, które otworzyłaś, w życiu, które zmieniłaś.

Exhilarating, ecstatic, endearing – Nasze słowa.

I’m still your “E” letter.

Hiperwentylacja.