czwartek, 30 maja 2013

Więc kiedy jest miłośc?

Notka powstała już z dobry miesiąc temu, ale z pewnych względów jej publikacja była przekładana. Teraz nie mam już nic do stracenia, a czymś pięknym co się w życiu choć przez chwilę zasmakowało trzeba się dzielic, bo skąd potem czerpać nadzieję na coś dobrego w życiu? Zatem:

Zadam teraz banalne, a jednocześnie najtrudniejsze pytanie świata: czym jest miłość? Nie zakochanie, nie fizyczne pożądanie, ale miłość. Optymista powie, że sensem życia, jego początkiem, końcem i celem. Realista odpowie, że to mieszanka hormonów, które chwilowo zaślepiły rozumowanie. Pesymista natomiast zarzuci, że to ułuda przyprawiającą o cierpienia. Co powiem Wam ja?

To jak policzek wymierzony prosto w serce, które za długo spało owinięte w kokon własnych kompleksów, niepewności i samotności wśród tłumu. To kres czekania, gdy się nawet nie wiedziało, że kogoś lub czegoś nam brakowało. To krzyk instynktu, który wydziera Ci się do ucha, gdy stoisz i czekasz na dworcu, że zaraz pojawi się tu ktoś wyjątkowy. To oswobodzenie skrywanego od lat własnego JA, za którym nie ma się pojęcia jak się tęskniło i że tak zeszło z drogi. To odmłodzenie duszy, którą zakurzyły lata niepowodzeń sprawiając, że zestarzała się szybciej niż ciało. To odzyskanie wigoru i chęci życia choć wydawało nam się, że przecież względnie dobrze się nam żyło. To jak stanięcie na krawędzi klifu i chęć skoku na głęboką, nieznaną wodę. To pragnienie obmycia się z przeszłości i wyruszenia w przyszłość mimo zdrowych obaw, że droga też może być kręta, ale wiara, która w nas z powodu tej miłości na nowo rozkwitła, sprawia, że czujesz, że możesz wszystko. Kilometry stają się krótsze, dom wydaje się być mobilny i nie musi być w jednym miejscu, praca przyjemniejsza do wykonania, a bliscy łatwiejsi do pokochania i wybaczania. To koniec walki o samego siebie, które ktoś inny zatracał. To nieświadome staranie się, paradoksalnie bez wysiłku, ponieważ wszystko przychodzi nam naturalnie. To nagła potrzeba bycia jeszcze bardziej seksownym, nastoletnia wręcz chęć podobania się drugiej stronie. To motywujący stres przyprawiający nas o palpitacje serca na myśl czy zadowolimy i nie rozczarujemy kogoś, gdy koło nas się obudzi, gdy zobaczy nas bez makijażu, gdy będzie się z nami kochać po raz pierwszy. Taki stres przypomina mi jak mi zależy. Miłość jest wtedy kiedy każdy postrzega Cię i mówi Ci, że jesteś twardą i silną kobietą, ale przy ukochanej stajesz się bezbronna i odpuszczasz całe forsowanie siebie, stajesz nago, bez wstydu i żadnych masek i pragniesz by ten ktoś objął Cię całym sobą, bo ufasz i wierzysz, że Cię nie skrzywdzi, przynajmniej nie świadomie. To śmianie się do łez, a dłuższy strumień to jedynie słodkie łzy tęsknoty i porażającego piękna tego, co przed nami. To chęć bycia najlepszą wersją siebie bez poświęcania siebie ani przez chwilę. To spełnienie każdego inspirującego cytatu, tekstu piosenki i miłosnej historii filmowej czy książkowej, którymi karmiło się głodne spełnionych marzeń serce. To dawanie siebie i wszystkiego ukochanej osobie wymieszane z pewną dozą bezbronności i w końcu opuszczenia gardy by chcieć otaczać i być otaczanym troską.

Więc kiedy jest miłość? Miłość jest wtedy, gdy do mnie mówisz „Kochanie”, szeptasz do słuchawki, a ja to czuję od najkrótszego włosa na głowie po najmniejszy palec u stopy. Zaczęła się, gdy wyłoniłaś się ze słodkimi kwiatami by odebrać mnie na dworcu i rozpromieniłaś pochmurne niebo swoim uśmiechem i błyskiem w oczach. Rozwinęła się, gdy usiadłyśmy przy kawie, a słowa i niczym niewymuszony śmiech wylewały się z nas strumieniami. Posunęła się dalej, gdy wsiadłyśmy do auta, rozkręciłaś radio i zaczęłaś śpiewać razem ze mną. Kiedy się przekonałam, że zakochałam się w Tobie od pierwszego wejrzenia? W momencie, gdy pojęłam, że musisz wyjść, a ja nie mam najmniejszej ochoty Cię już nigdy puścić. Miłość jest wtedy, gdy siedzisz obok i patrzysz na mnie, a ja widzę najlepszą wersję siebie i czuję się najpiękniejszą kobietą na świecie. Miłość jest wtedy kiedy pragnę Cię nieziemsko, jednocześnie chcąc chociaż musnąć Twoje palce i pocałować zgięcie w łokciu. Miłość jest wtedy, gdy jesteśmy świadome przeszkód przed Nami, ale mimo wszystko wierzymy, że można je wysoko przeskoczyć, bo chcemy tego obie. Miłość czasem wymaga poświęceń i ofiar, szczypty egoizmu i walki o własne szczęście, a Ty dałaś mi klucz do własnego serca i miecz w dłoń, którym chcę zawalczyć o Nas. Więc kiedy jest miłość? Miłość przytrafia się Nam kiedy w ogóle się tego nie spodziewamy, przytrafia się, gdy niczego nie planujemy, wyprowadza z domu chorych uzależnień, kiedy nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy, że trzeba się z niego wyprowadzić. 

  

wtorek, 21 maja 2013

Domowe sposoby na swoje demony.


Należy umieć oceniać i dostrzegać swój postęp. Bez dostrzegania pozytywów w swoim postępowaniu i rozwoju można utknąć w otchłani, studni użalania się nad sobą bez dna. Stajecie z boku siebie i obserwujecie swoje wygrane i przegrane bitwy? Czasami nie warto patrzeć na ofiary, ale jak się wyszło z tego całym. Zbyt często widzimy siebie jako ofiarę, jedyną ofiarę. Zbyt często skupiamy się na ranach zamiast sięgnąć po lekarstwa by je zabliźnić. Oczywiście opłakiwanie jest potrzebne, jest częścią podnoszenia się, przecież wylejemy tyle łez aż w końcu wypchną nas na brzeg własnych obaw, cierpień i poczujemy ciepły piasek pod stopami. Ból nie powinien, nie może być ostatecznością. Ból jest tym co zmusza nas do rozwoju. Więc nie zaprzeczajmy mu, przeżyjmy go, ale nie skupiajmy się na nim zbyt długo jako jedynej statecznej naszego życia.

Są chwile kiedy moim ulubionym słowem na opisanie siebie i swojego życia jest przymiotnik "pathetic". Kiedyś to były dni, miesiące, lata, gdy tak czułam. Teraz to wraca czasami, momentami, na chwilę. Traktuję to jako osobisty postęp. Nie dni, tygodnie, miesiące, ale chwile. Dziś ta chwila mnie dopadła, ale trzeba umieć poradzić sobie z samym sobą, gdy nie ma nikogo do pomocy. Te chwile przypominają mi, że kiedyś było o wiele gorzej, więc dziś nie mam na co narzekać. Dziś jestem świadoma swoich nastrojów, odczuć, uczuć i ich braku. Trzeba je uzupełniać na swoje sposoby. Jak uzupełnić „na domowe sposoby” endorfiny? Jedni zajadają smutki jedzeniem, drudzy je zapijają. Co robicie Wy? Ja staram się jak mogę nie „zapychać” negatywnych uczuć pozornym, chwilowym szczęściem. Pozwalam sobie je odczuć, ale staram się też je zniwelować na tyle, ile sama potrafię i mam w sobie siły. Dlatego czasem dla siebie gotuję, może wleję trochę do garnka łez w procesie tworzenia, ale po chwili wyparują przy parze samozadowolenia. Wybieram film na wieczór, który wyciśnie resztki łez z ręcznika zmartwień, ponieważ, jak mówiłam, nie uciekam od uczuć, wyciskam je do końca by przeżyć swoiste katharsis, spojrzeć w lustro i przekrwione oczy od łez i po chwili się do siebie uśmiechnąć, że przeżyłam kolejne podłamanie i wyszłam z niego cało.

Jednak dziś skupiam się na mojej ulubionej formie wyzbywania się negatywnych emocji. Muzyce, tańcu i śpiewie. Embarrassing fact about Junkie – mało kto, wie, że śpiewam, śpiewam głośno, pełna emocji, złości, miłości, tęsknoty, zmysłowości i pasji do kamery, nagrywam, a potem oglądam by wychwycić każdą wyśpiewaną emocję, zidentyfikować ją i sobie z nią poradzić. Bo emocja uchwycona na ekranie, zobaczona w krzywym zwierciadle własnego ja, staje się wtedy mniej przerażająca, nie włada mną już, zamknęłam ją w ekranie i zachowałam tam. Wierzę, że nieważne ile będę mieć lat, będę to robić zawsze, bo to moja ukochana forma wyrażania siebie i swoich emocji. Jeśli komukolwiek pozwolę to sobie odebrać, stracę siebie.

Macie swoje sposoby na odzyskiwanie siebie? Na wypędzenie demonów? Gdzie je zamykacie? W książce na kanapie, w filmie, piosence, potrawie czy na siłowni? Każdy z nas ma na pewno jakiś „dzban”, w którym może zamknąć najciemniejsze części siebie. Bez takiego dzbana, nigdy nie ujrzymy słońca. Za długo go nie widziałam, a gdy ujrzałam, staram się jak mogę nie pozwolić nikomu, przede wszystkim sobie, znów go przesłonić burzowymi chmurami. 

Na moje demony pomagają kojące głosy i słowa, jak te:


niedziela, 19 maja 2013

Lekcja równości.




„Lekcja równości” tak brzmi tytuł podręcznika wydanego przez Kampanię Przeciw Homofobii pod patronatem Związku Nauczycielstwa Polskiego. Podręcznik ten ma na celu pomóc nauczycielom wspierać uczniów homoseksualnych i walczyć z przejawami dyskryminacji w szkołach. Jako nauczyciele powinniśmy stać na straży równości w każdej sferze. Ale wydaje się że, genetycznie jesteśmy do tego niezdolni. Potrzeba dużo samozaparcia i ogromnej konsekwencji. Nie traktujemy uczniów równo. Nie oszukujmy się. Niegrzeczny uczeń nie dostanie tyle sympatii, szacunku i uwagi, jak ten grzeczny, przykładny i sumienny. Mamy bronic uczniów przed dyskryminacją, my dorośli siebie też powinniśmy. Dyskryminujemy ze względu na ubiór, makijaż, odwagę poglądów i ich otwartego wyrażania. Odwagę uważamy za cynizm, wywyższanie się i brak pokory. Zamiast chwalić indywidualność nauczyciele często, świadomie bądź nie, zabijają ją w zarodku. Brawa dla silnego ucznia, który się nie ugnie.


Pracując w miejscowości do 5000 mieszkańców trudno wyplenić wszelaką dyskryminację. Ludzie żyją plotkami i ubliżaniem sobie nawzajem, jakby to było ich niedzielne popołudniowe hobby, a dzieci co innego robią jak się również tego uczą, przesiąkają tym jak zarazą. W szkole mamy jedną zdeklarowaną lesbijkę. Jednak nikt jej orientacji nie traktuje poważnie i może dlatego nie ma u nas objaw przemocy wobec jej osoby. Ale czy śmiech nauczycieli, i co za tym idzie uczniów na to patrzących, że dziewczyna nie wie o czym mówi i robi z siebie pośmiewisko i szuka lansu swoją orientacją jest dopuszczalne? Czy mam biernie stać, gdy siedmiolatek wyzywa sześciolatka od Żyda, a chłopca z ciemną karnacją nazywa się murzynkiem bambo i przez chłopców, którzy się przytulili korytarz rozbrzmiewa głośnym „pedały, pedały, bleeeee!” ?


Wyżej wymieniony podręcznik wzywa do akcentowania postaci homoseksualnych w historii i literaturze jak np. Maria Konopnicka. Nasza patronka, a ja nie wyobrażam sobie porozmawiać z dziećmi w Dzień Patrona, że Pani Maria kochała kobiety i nie ma w tym nic perwersyjnego, chorego i złego. Dlaczego tak jest? Dlaczego panicznie boję się być strażnikiem równości? Uderzyło mnie to na piątkowej lekcji z 9latkami. Martynka, wydawało mi się grzeczna, empatyczna dziewczynka, przerywa mi lekcje głośnym krzykiem „gej, gej, gej bleeee!” wywołując poruszenie i falę tych samych reakcji wśród dzieci. Wstałam, przyjęłam postawę defensywną i pytam „Martynka, kto i dlaczego jest gejem?” – „Przemek, bo przesłał buziaka Piotrkowi!”. Dzieci w śmiech pogardy i obrzydzenia. Pytam poważnie zatem: a co w tym złego? Myślicie, że bycie gejem i lesbijką jest zaraźliwe jak was się dotknie? Odpowiedziała głucha cisza. Martynka spuściła głowę. Dodałam „nie wiem czego uczy was się w domu, telewizji, jakich opinii słuchacie, ale bycie gejem nie jest chorobą, tak jak człowiek rodzi się z białą lub czarną skórą, nikt tu niczym nie zawinił i nie powinno się za to nikogo obrażać”. Dzieci spojrzały na mnie, Pani, która zazwyczaj tylko się śmieje z nimi, dała im lekcję tolerancji w poważnym tonie. Przestały się śmiać i powiedziały „ma Pani rację, ja też nie uważam, że to choroba proszę Pani! Mnie tak w domu nie uczą!” Dodał następny. Poczułam potęgę autorytetu. Bo dzieci patrzą na nas, na dorosłych i szukają wzorców i źródła nauki. Najważniejsze lekcje to nie to uczące ułamków, gramatyki czy ortografii, ale te uczące empatii, uczuć i życia dorosłego.


Wiecie co jest przerażające? Że mnie ogarnęło przerażenie – co jeśli, któreś z tych dzieci wróci do domu i opowie lekcję angielskiego, a w poniedziałek zawita oburzony rodzic, który nie życzy sobie by jego dziecko takich rzeczy w szkole uczono. Co ludzie o mnie pomyślą?


Bo Polak ma zakorzenione poczucie winy, ja mam na pewno. Ale co się dziwić skoro wychowałam się w domu, gdzie Żydem nazywano członka rodziny, który dawał skąpe prezenty, ojciec zawsze mówił, że zabije jak któreś z nas przyprowadzi „asfalta” do domu jako partnera/kę, i jak dziś pamiętam, mama mówiła, że pedałów „powinno leczyć się elektrowstrząsami i zamykać w pokojach bez klamek”…


Mnie też nie nauczono tolerancji, sama musiałam się jej nauczyć, może to zrobił, któryś nauczyciel, a ja nawet tego nie pamiętam? W każdym bądź razie, poczułam, że ja muszę pamiętać i nawet jeśli ktoś, jakiś rodzic, współpracownik sprzeciwi się mojemu poglądowi, to muszę za nim stać murem, nie zawahać się, bo wtedy stracę szacunek do siebie. A tego dzieci uczyć też nie mogę.

poniedziałek, 13 maja 2013

Na przekór zwątpieniu.

Zwątpienie to silna rzecz. Rodzimy się z tym, rozwijamy, dorastamy, dojrzewamy i umieramy. Przychodząc na świat płaczemy, bo wątpimy czy aby na pewno jest tu bezpiecznie. Strach i zwątpienie słabną, gdy położy się nas w ramionach matki. Uczymy się też już wtedy, że ciepło i troska drugiej osoby ratują nas od zagłady własnych wątpliwości już w pierwszych dniach życia. Wszystko testujemy na zasadzie zwątpienia. Nie wiemy, gdzie wylądujemy stawiając pierwsze kroki, nie dowiemy się czy smakują nam lody, póki ich nie spróbujemy, nie wiemy czy skok z wysokości boli, póki nie zeskoczymy z najwyższego stopnia schodów.

Zwątpienie jest bezustannie karmione przez ludzi dookoła nas, środowisko i nowe sytuacje, w których lądujemy. Będąc dzieckiem wątpimy czy ocena przyniesiona ze szkoły wystarczająco zadowoli rodziców, wątpimy czy nauczyciele widzą w nas jakikolwiek potencjał czy jesteśmy tylko zwykłymi szaraczkami ginącymi w tłumie przeciętności, wątpimy czy ktokolwiek w szkole lubi nas szczerze za to, jacy jesteśmy czy za to na kogo się kreujemy by być akceptowanymi. Wątpimy czy rodzice nas kochają, czy rodzeństwo szczerze wspiera i na kim wyląduje dziś pas bądź pięść ojca, w końcu na mnie, siostrze czy bracie…

Idąc dalej ku dorosłości dalej wątpimy w szczere intencje przyjaźni, w nasze zdolności i wybór drogi życiowej. Wątpimy czy wybieramy studia i zawód zgodnie z własnym sercem, rozumem rodziców czy bezwzględnością rynku pracy i zarobków bojąc się o swoje osobiste szczęście i spełnienie.

Obserwując historie pisane przez życie innych, śledząc media, wydarzenia polityczne i ze świata, wątpimy czy cokolwiek w dzisiejszych czasach jest prawdziwe, a nie kreowane przez sztuczną rzeczywistość i egzystencję podporządkowaną innym. Cały życie zdrowy rozsądek (a może chory?) uczy nas kwestionować swoje wybory i uczucia. Rzeczą ludzką jest błądzić. Sztuką wysublimowaną jest PEWNOŚĆ.

No bo jak wierzyć, gdy żyjemy w świecie patologicznej wręcz BEZWIARY? Jak uwierzyć, że dobrze wykonujemy swój zawód, gdy nie docenia się jego najważniejszej części, jak zaufać drugiemu człowiekowi, gdy przed chwilą ktoś inny nasze zaufanie zawiódł, jak pokochać bezgranicznie, gdy boimy się i wątpimy w rzeczy wielkie, jak nie wątpić we własną atrakcyjność, poczucie wartości i siłę, gdy zawsze pojawi się ktoś, kto zakwestionuje to wszystko? Jak wierzyć, że ktoś szczerze kocha i będzie kochał nas za to, jacy jesteśmy ze wszystkimi naszymi wadami i zaletami, kiedy ktoś nam ciągle przypomina, że nawet nie ocieramy się o perfekcję, a co dopiero normalność? Jak wierzyć w sukcesy i szczęście, jak ciągle podkreśla się porażki i nieszczęścia?

„Dziś rano doszło do strzelaniny w… Wybuchła bomba…wybuchł pożar…dziś biometr niekorzystny…” A czemu nie: „Otwarto dziś ogień w centrum handlowym, bądźmy myślami z ofiarami i ich bliskimi i zastanówmy się, co możemy zrobić by temu zapobiec, nie będziemy karmić nienawiści nienawiścią. Dziś nie wybuchła żadna bomba w Iraku i oby żadna nie musiała już wybuchać. Ugaśmy pożar nienawiści, wyjrzyjmy poza chmury własnych obaw i złych humorów i odszukajmy promienie słońca w sobie, drodzy widzowie.”

Jak zatem wierzyć w szczęśliwe zakończenie, gdy droga do niego jest długa i kręta, a dusza już zmęczona trudami podróży? Co jest kluczem do sukcesu? Obojętność, egoizm, narcyzm, optymizm? Znów powiem – samoświadomość. Świadomość, że to wszystko się wydarzyło, się dzieję i dziać się będzie, ale nie umrzemy z tego powodu. Świadomość, że każdy z nas z natury jest istotą powątpiewającą i marudzącą, ale nie ma w tym nic złego, bo czyni nas to, przede wszystkimi, istotami rozumnymi i myślącymi. Gdy trudno usłyszeć PEWNOŚĆ i WIARĘ, to docieram do głębi i słucham swoich instynktów, bo to, co pierwotne, nie znaczy, że jest przestarzałe i mylne. Jeśli brak nam siły w sobie i potęgi samoświadomości, to nie zapominajmy o innych. Nie bójmy się wyciągać ręki po pomoc. Bo czasami nie ma nic bardziej pewnego, pchającego do przodu i dającego wiarę, jak ciepło i troska drugiej osoby, jak ta odczuwana zaraz po narodzinach. Dorastając uczymy się przecież, że przytulać można nie tylko fizycznie, ale i słowami, ciepłem w głosie i spontanicznym śmiechem.

Choć dookoła zrobiło się ostatnio cicho, to ja dziś nie wątpię i nie zwątpię ŻE:

- czeka mnie w życiu ktoś, kto czekał na mnie równie długo jak ja na Nią,

- zobaczę te miejsca, których jeszcze nie widziałam,

- zrobię w życiu coś, co będzie mieć wielkie znaczenie dla mnie lub innych,

- uczynię kogoś szczęśliwym na przekór zwątpieniu,

- jestem inteligentna,

- jestem atrakcyjna,

- potrafię wzbudzić wiarę w ludziach,

- potrafię rozśmieszyć do łez,

- potrafię przebić się przez wszystkie czarne chmury ludzkich obaw,

- potrafię płakać, wzruszać się, śmiać się, wkurzać, złościć, kłócić, wątpić i odzyskiwać wiarę, nienawidzić i kochać jeszcze bardziej.

I dalej wierzę, że po drugiej stronie czekania, czeka mnie coś wyjątkowego.

Because „when I know something, I know it”:)

środa, 8 maja 2013

Okiełznac siebie.


Kiedy wydaję mi się, że odkryłam już wszystkie drzwi mojej pracy, wszystkie jej radości i smutki, wzloty i upadki, kiedy każdy kąt wydaje się powszechnie znany i żadnym uczuciem już nie zaskoczy, nadchodzi olśnienie. Nie wiem czym spowodowane, może zwykłym słońcem na niebie, a może miłym głosem w głowie. Ale ostatnie dni są inne. Pełniejsze, niespodziewanie dłuższe, bezpieczniejsze, przyjaźniejsze, niosące wiarę i pogodę ducha, nawet jeśli na dworze spadnie te kilka kropel deszczu, a ja przemoknę do suchej nitki.

Nie wiem czy to ja się zmieniłam, moje podejście, bo nie wierzę, że jest to tylko ubiór. Nie zakładam tylko nowych ubrań, zakładam promienność bijącą z każdego mojego uśmiechu. Powalające i silne uczucie być zmianą, którą chce się widzieć w ludziach. Widzę w nich swoje odbicie i dziś mnie to trzasnęło z pół obrotu w twarz. Zobaczyć z rana niczym nie zmąconą, nie zabrudzoną troskami dnia poprzedniego ani obawami przed jutrem, nie udawaną radość i błysk w oku dziecka na Twój widok jest jak dotyk czystej sztabki złotego szczęścia dzięki którym człowiek czuje się wart więcej niż jego znikające zera z konta:)I usłyszeć nieśmiałe - Plosę Pani, ładnie dziś pani wygląda, kiedy przed chwilą dorosły wylał z jadowitych ust kąśliwą uwagę jest najlepszą konstruktywną krytyką, jaką mogę dostać. Nigdy nie słucham na serio uwag dyrektora po hospitacji, który zawsze znajdzie najmniejszą wadę w lekcji każdego. Mogą nas uczyc trzymac dystans, nie kazac przytulac i okazywac emocji, ale dla mnie wiedza wiążę się z emocjami i nigdy ich nie odseparowuję. Moją najlepszą oceną pracy jest charyzma, którą zarażam te dzieciaki, że gdy idę korytarzem i kluczem w dłoni do klasy, to czuję, że niosę klucz do ich małych serduszek i widzę jak czekają jak na szpilkach, co dziś śmiesznego powiem, zrobię, wymyślę. Czasami czuję, że mam najlepszą pracę na świecie – taka, w której może wśród współpracowników i w pokoju nauczycielskim muszę trzymać gardę, którą na szczęście potem mogę opuścić, gdy wchodzę do klasy i mogę być wariatem, który mi w duszy gra. 

Jesteście ze mną? Na tym korytarzu? Korytarzu zmian, uśmiechów, bezpieczeństwa I pewności, że idzie się w dobrą stronę i warto czekać, by wiedzieć co jest na jej końcu? To potężne uczucie, że nikt Was nie zatrzyma, nawet Wasze własne, czasem pesymistyczne, krzyczące i zdołowane JA?

Kończąc słowami z ukochanego serialu Chirurdzy:)

„At the end of the day faith is a funny thing. It turns up when you don't really expect it. It's like one day you realize that the fairy tale may be slightly different than you dreamed. The castle, well, it may not be a castle. And it's not so important happy ever after, just that its happy right now. See once in a while, once in a blue moon, people will surprise you , and once in a while people may even take your breath away.”

środa, 1 maja 2013

Spakowac bagaż uzależnień.


Coraz częściej zadaję sobie ostatnio pytanie - co ja tu jeszcze robię?
Czuję się i jestem trzecią osobą liczby pojedyńczej.
Tak na uboczu, taka nieobecna.
 "chłopcy mają co jeśc, mają co pic, ubrania wyprane, nie powinni marudzic"
Zaimka osobowego płci żeńskiej brak.
Hej Mamo! Ciągle tu jestem i mówisz do mnie, ale obok mnie.
Zapomnieli o córce.
A może sama wyprowadzam się stopniowo w zapomnienie?
Czas najwyższy.
Wyprowadzic od chorych uzależnień, zależności, odpowiedzialności za szczęście wszystkich prócz własnego.
Przeraża fakt czy starczy mi kartonów by te bagaże pomieścic?
Zawsze można znaleźc miejsce bez strychu i piwnicy by nie miec, gdzie upychac przeszłości.
Ruszyc do przodu!
Podjąc ryzyko.

Ja też się zastanawiam dosyc często, dlaczego ptaki posiadając zdolnośc latania, pozostają i wracają do tych samych miejsc.
A potem uderza mnie to w twarz, bo my ludzie, nie robimy nic innego.
Wygodnie stac w miejscu, ale jak podniecające wyruszyc w nieznane.


Wracam zatem, póki co, do sprzątania swojej części domu.
W sprzątaniu (uwaga!)odnajduję zapomnienie, radośc i wyciszenie.


Send me picture postcards from LA.
Somebody.