Niezmiernie mi miło, że otrzymałam nominację od fajnej Babki i bardzo Jej za to dziękuję:)
Oto moje nominacje:
Ksena - za to, że mnie odnalazła i uczy mnie tak wiele swoim życiem codziennie - kocham:)
Natthimlen - za pasję życia i parcie do przodu bez względu na przeciwności:)
Malawiart - za bycie wielkim pasjonatą, świetnym mężczyzną, ojcem, gentlemenem i wirtualnym przyjacielem:)
Viki - za bycie inspirującym, bezinteresownym człowiekiem w 100% i za chęc niesienia pomocy innym:)
Karioka - za pasję tworzenia, życia, wszechstronnośc i inspirację:)
Zasady zabawy:
Nominować blogi, które według mnie zasługują na wyróżnienie. Poinformować blogerów, o tym, że są nominowani. Podziękować blogerowi, który mnie nominował. Dołączyć nagrodę na swoim blogu.
Wiem, że zastanawiacie się co się ze mną ostatnio dzieje, czas na spowiedź, oczyszczenie wstępne.
Ukochane osoby lubią nam pobłażać.
Może nie lubią, bo to złe słowo, po prostu nas kochają i to robią. Chronią nas
przed krytyką, chowają w sobie brutalne prawdy. Wszystko ma swoje limity, ja
przekroczyłam limit na każdej już karcie. Karcie zaufania, szacunku, miłości.
„Hipokrytka, oszustka, tchórz,
egoistka” – usłyszałam. I choć bardzo chciałabym powiedzieć, że ktoś spojrzał w
krzywe zwierciadło i błędnie mnie ocenił, ale niestety nie mogę tego zrobić, bo
to cała prawda. Stałam się najgorszą wersją siebie i zostałam sama. Zawsze
byłam osobą, z którą raczej rozsądnie było być. Nie brzydka, nie głupia,
stąpająca twardo po ziemi, z konkretną pracą i płacą, którą kocha, wiedząca co
chce od życia i innych. Dziś stałam się osobą od której z rozsądku się odchodzi
i nic nie bolało tak bardzo jak właśnie to.
Zabrzmię może jak wariatka, ale
najlepszym prezentem na Święta mogłaby być właśnie dla mnie ta brutalna szczerość.
Bo choć nikt we mnie teraz jeszcze nie wierzy, to ja uwierzyłam ze zdwojona
siłą i powiem Wam, że nigdy nie poczułam się bardziej wolna. Nigdy nie czułam
takiej motywacji i pewności do bycia najlepszą wersją siebie i obrócić swoje
życie o 180 stopni. By ktoś uwierzył we mnie i moją zmianę, najpierw muszę ją rozpocząć
ja sama i w nią uwierzyć. Już zaczęłam i nigdy nie czułam się ze sobą tak dobrze.
Jest to możliwe. Dobro we mnie zasnęło i obudziło się, rozkwitło jak dawno
zdeptany i zapomniany kwiat. Bo szczerze zapomniałam jakie to budujące i piękne
uczucie być dobrym dla innych. Nie dać się pochłaniać zawiści, złości, wredności
i bezsilności. Bezsilności, marudzeniu i współczuciu samej sobie mówię głośne
NIE! I Wy też mi nie współczujcie, że zostałam sama i głęboki żal za moje czyny
nie zwrócił mi ukochanej osoby, bo nie zasługuje na to. Jeszcze nie, ale
wierzę, że przyjdzie dzień kiedy zasłużę i mi pogratulujecie. Cierpliwość nie
była nigdy moją dobrą stroną, ją też teraz będę ćwiczyć. Cierpliwie i powoli odbudować
korzenie siebie i Naszej więzi byś znów mi zaufała. Nie narzucając się, nie
robiąc z siebie ofiary, nie robiąc nic na siłę i na pokaz, bo to byłoby
żałosne.
Brałam ostatnio udział w konferencji
podsumowującej projekt z okazji Janusza Korczaka, gdzie odczytywano nagrodzone
prace w konkursie literackim, w którym brałam udział oraz wysłuchałam wykładu „Gdy
śmieje się nauczyciel, śmieje się każde dziecko”. Moja panika konkursem była
niesłuszna, ponieważ nie zdobyłam żadnego miejscaJ
Za duża konkurencja, po tej konferencji upewniłam się, że nie bez powodu mówi
się, że wielu nauczycieli ma inne ukryte talenty, bo to ci ludzie napisali było
niesamowite. Nie miałam się tam z kim równać. Wygrała kobieta pisząca genialnym
językiem o tym, co przeżywa na co dzień – pracuje w liceum z terminalnie
chorymi nastolatkami. Konferencja zakończyła się wykładem kolejnej genialnej
kobiety, po czym wyszłam stamtąd jeszcze bardziej zainspirowana. Nie tylko do
pracy, do życia. Prowadząca zasugerowała, że nie da się przyjść do szkoły czy
do jakiejkolwiek pracy i zostawić życia prywatnego za drzwiami. Nie jesteśmy
robotami, ale za to można łapać się swoich kotwic. Kotwicą może być coś czym
rozpoczniemy dzień pracy, a przyniesie nam uśmiech na twarzy, co za tym idzie,
uśmiech na ustach uczniów. Może to być przeciąganie się, ziewanie, skakanie,
posłuchanie piosenki, jakakolwiek wyznaczona wspólna rutyna, która sprawi, że
kotwica zamiast ciągnąc nas w dół, pociągnie nas w górę naszych możliwości.
Prowadząca poleciła nauczyć się wyłączyć swoje „wewnętrzne przeglądarki”.
Bardzo spodobało mi się to określenie, bo mi bardzo trudno znaleźć wyłącznik
swojej przeglądarki. Ciągle przed snem przeglądamy wewnętrznie swoje życie w
negatywny sposób, nie potrafimy wyłączyć tego swojego małego telewizorka w
sobie i ciągle oglądamy się za siebie. Nie dajemy sobie czasu na siadanie z
książką, kubkiem kakao czy kawy przed snem by się odprężyć. Powiem Wam jedno –
spaliłam wszystkie mosty za sobą i nigdy nie poczułam się bardziej wolna.
Rozdziera mnie od środka, że
utraciłam Ukochaną kobietę przez swój zatracony charakter i masę wad, moja
przeglądarka w pierwszej chwili kazała mi położyć się na podłodze i wyć
nieprzerwanie wniebogłosy, ale potem brutalna rzeczywistość walnęła mnie w
twarz i kazała przestać płakać. Kazała się podnieść i wziąć się w garść. Stara
Junkie pewnie uniosłaby się dumą, żalem, użalaniem się nad sobą, poczuciem
przegranej i przekreśliła siebie jako człowieka i potencjalną dziewczynę
kogokolwiek. Ale to nie ja, już nie ja…
„Nie przekreśliłam…” powiedziałaś. I ja zrobię
wszystko byś nie musiała tego robić i żebyś nigdy nie musiała już ode mnie odchodzić,
bo podpowiada Ci tak rozsądek. Zawalczę właśnie nie tylko o Twoje serce, ale
właśnie o ten rozsądek byś zaufała nie tylko mi, ale i sobie, że dobrze może
pewnego dnia zrobisz i znów będziemy dzielic swoje sny i marzenia.
Trzymajcie za mnie kciuki,
Trzymajcie za NAS kciuki,
I pamiętajcie – nie współczujcie,
bo to by znaczyło, że też we mnie nie wierzycie!:)
Jako prezent Mikołajkowy mam nadzieję, że zainspiruję Was filmowo:)
Wyrażam się wiele razy i otwieram
przed Wami nie tylko słowami, ale i muzyką. Chciałabym na siebie móc też powiedzieć
‘kinomaniak’, ale wiem, że do takiego prawdziwego to mi ciągle daleko, bo za
mało czasu i pieniędzy człowiek ma. Jeden film tak jak jedna piosenka potrafi
mnie wzbogacić, zalać gamą przeróżnych uczuć i siedzieć we mnie przez długi
czas. Ostatnio czas pozwala tylko na szybkie pożeranie seriali, że prawie
zapomniałam jak uwielbiam przeszukiwać trailery w poszukiwaniu
kinematograficznych perełek, które mogą przeszyć ciało i duszę. Zbliża się
sezon Oscarowy, a kto mnie zna wie, że go kocham i tradycją uczyniłam obejrzenie
każdego nominowanego filmu przed galą. Choć co roku, przyznaję, nagrody te
spadają coraz niżej i są przewidywalne, to lubię jednak stawiać na swoich i typować
trafnie. Zatem wybrałam listę 10 filmów, które wytwórnie wysłały do członków
Akademii jako potencjalnych nominowanych w nadchodzącym roku i możecie być pewni,
że obejrzę je z zainteresowaniem i zapartym tchem.
Akademia zawsze stawia na film
oparty na portrecie wielkiej postaci historycznej tak jak była to Meryl Streep
jako Margaret Thatcher, Colin Firth jako król Jerzy VI czy Hellen Mirren jako królowa
Elżbieta. I ja wcale tutaj nie wybrzydzam, bo są to zazwyczaj postacie wybitne
i takie samo jest aktorstwo. W tym roku będzie to „Hyde Park on Hudson”, czyli
historia romansu Franklina Delano Roosevelta (grany przez Bill’a Murray i czuję
nominację w powietrzu) i jego dalekiej kuzynki Margaret Suckley (Laura Linney,
która kocham!)kiedy to w 1939 roku miała
miejsce pierwsza w historii wizyta brytyjskiego monarchy w Stanach
Zjednoczonych. Premiera w Polsce 1 lutego 2013.
„On The Road”, polskie „W drodze”
miało premierę już 14 września z wielkim wyczekiwaniem. Film na podstawie
autobiograficznej książki Jacka Kerouaca o tym samym tytule bazuje na spontanicznych podróżach Kerouaca
oraz jego przyjaciół przez całe Stany. Uważana jest za manifest ruchu Beat
Generation, który pojawił się w latach 50. XX wieku. Kolejny typ filmu zawsze
typowany przez Akademię to taki poruszający historię jakiegoś artysty, czy to
starego muzyka country, czy alkoholika, czy jak tutaj pisarza. Występujący tu
aktor Sam Riley dał już popisowy numer grając wokalistę Joy Division w 2007 w
filmie „Control” (gorąco polecam), więc i tutaj plejada zapowiada się
wyśmienita. Gra również Kristen Stewart, której nie dam sobie popsuć rolą w „Zmierzchu”,
bo na szczęście znałam ją na długo przed z o wiele ambitniejszych ról i
takaw mojej głowie pozostanie.
Do obejrzenia i przeczytania
zachęca cytat „Przez całe życie snuję się za fascynującymi mnie ludźmi, bo dla
mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy,
szałem pożądania, pragnący wszystkiego naraz, ci co nigdy nie ziewają, nie
plotą głupstw, ale płoną, płoną, płoną jak sztuczne ognie eksplodujące na tle
gwiazd.”
Książka powstała ponoć w
niespełna 3 miesiące, taką wenę miał Jack po podróżowaniu z nimi, ale opublikować
jej bał się każdy przez kolejne 5 lat.
„A late quartet” (ciekawa jestem
tłumaczenia na polski tego filmuJ)
to będzie popis kunsztu muzycznego jak i aktorskiego. Patrząc na Philipa
Seymoura Hoffmana, Christophera Walkena (czuję kolejną nominację), Catherine
Keener oraz Imogen Poots liczę na popisowe występy całej czwórki. Lubię filmy,
na których ma się wrażenie, że siedzi się na najlepszej sztuce teatralnej ze
względu na wyśmienitą grę aktorów. To będzie film trudny, ciężki, zadający
brutalne pytania, a ja takie ubóstwiam. Opowiada o członkach kwartetu
smyczkowego znanego na całym świecie, którzy muszą wspólnie zmierzyć się ze
śmiercią, walczącymi ze sobą ego oraz niepohamowaną żądzą.
“The Eye of the storm” to film
podobny do powyższego ze względu na silne osobowości tam występujące jak i legendy
kina. Główna bohaterka Elizabeth Hunter kontroluje w swoim życiu wszystko –
społeczeństwo, swój personel oraz dzieci. Jednak teraz jej niegdysiejsze piękno zadecyduje o tym kiedy zechce umrzeć. Geoffrey Rush, Charlotte Rampling oraz Judy
Davis w rolach głównych zapewniają genialną rozrywkę jak i napięcie. Film miał
premierę w USA 7 września 2012r.
Operacja Argo to kolejny film w
reżyserii Ben’a Afflecka opowiadający o prawdziwych wydarzeniach podczas tajnej
operacji ratowania sześciu amerykańskich zakładników porwanych w Teheranie w
1979 roku. Premiera w Polsce miała miejsce 30 listopada 2012. Akademia zawsze
również wybiera przynajmniej jeden film akcji poruszający ciężkie tematy
polityczne bądź wojenne. Odkąd obejrzałam „Gdzie jesteś Amando?” Ben’a Affleck’a
i filmem się zachwyciłam zawsze oglądam każdy jego twór.
„The perks of being a wallflower”
to historia 15-letniego Charliego (Logan Lerman), naiwnego outsidera, przeżywającego
pierwszą miłość (Emma Watson), samobójstwo swego najlepszego przyjaciela oraz
własną chorobę psychiczną. Usilnie stara się znaleźć grupę społeczną, do której
by pasował. Pod swoje "skrzydła" biorą go dwaj starsi koledzy, którzy
wprowadzą go do "normalnego" świata. Po „Juno” Akademia zaczęła coraz
częściej brać pod swoje skrzydła również filmy prezentujące problemy młodych.
Myślę, że ze względu na temat i aktorów ktoś dobrze wybrał wysyłając ten film
jako kandydata do nominacji.
Szczególnie jednak liczę tutaj na
kreację Ezry Miller’a po jego głośnej i rewelacyjnej roli w „Musimy porozmawiać
o Kevinie”, ponieważ ten film i jego rola prześladują mnie do dziś. Dosłownie
prześladują, bo zagrać tak mrocznie to mało kto potrafi. Wracając jednak do
filmu, gra on tutaj postać totalnie przeciwną, wariata biorącego życie pełnymi
garściami, a ja lubię oglądać paradoksy.
„Smashed” to reprezentant kina
niezależnego wysłany do Akademii już po nagrodzie specjalnej Jury na festiwalu
w Sundance (który również uwielbiam) I Toronto. Opowiada historię małżeństwa,
którego więź opiera się na wspólnej i chorej
miłości do alkoholu. Ich małżeństwo będzie musiało przejść poważny test w
momencie, gdy żona zdecyduje się w końcu wytrzeźwieć. Dlaczego ten film obejrzę? Bo sądzę, że
będzie to ciekawe, choć zapewne psychicznie meczące, studium toksycznego związku i jego
otoczenia z silnym morałem, i na ten będę czekać.
The Impossible, polskie “Niemożliwe”,
które będzie miało premierę w Polsce 25 stycznia 2013 to niezwykle poruszająca
i nakręcona z ogromnym rozmachem historia rodziny, która przeżyła tsunami 2004
roku – jeden z największych kataklizmów naszych czasów. Film oparty na faktach,
inspirowany jest historią hiszpańskiej rodziny choć tutaj gra ją rodzina
pochodząca z Wielkiej Brytanii. Film tuż po premierze okazał się w Hiszpanii
wielkim hitem zdobywając pierwsze miejsce w rankingach pierwszych pokazów.
Ten film pokazuje Wam jako
ostatni nie bez powodu. Na samym jego trailerze zużyłam chusteczkę na łzy.
Kocham historie oparte na faktach. Niektórzy mogą powiedzieć, że zrobili z tego
typową opowiastkę hollywoodzką z inspirującym zakończenie, bo tak jest i było, więc po co zmieniac fakty? Jednak
człowiek czasami takich historii w swoich życiu potrzebuje. Potrzebuje wiedzieć,
że niemożliwe może stać się możliwe. Taki film, taka historia mogą nam w tym pomóc,
mogą nam przypomnieć. Dlatego na ten film na pewno pójdę do kina.
Na co Wy się wybierzecie? Ze mną
wirtualnie bądź sami?:)
Sztuka podrywania zeszła na psy.
Chciałabym odnosić się do podrywania jako sztuki, ponieważ każdy z nas chciałby
wierzyć, że szanuje i ceni siebie na tyle, że podchody osoby zainteresowanej
naszą aparycją czy osobowością nie zadziałają od razu i będą wymagały starań.
Niestety w ostatnią sobotnią imprezę moje oczy ujrzały obraz rozpaczy, gdzie to
podrywanie spadło z piedestału i stało się szczeniackim ocieraniem się o tyłek.
Może cywilizacja faktycznie chyli się ku upadkowi i wkrótce nastąpi jej
definitywny koniec w osławioną datę 21.12.12r?
Może ja już zdziczałam albo
imprezy mnie już nie bawią, bo rzadko się na nie wybieram, ale rozbawiło mnie
wielce sobotnie towarzystwo. Człowiek czerpie inspirację, bierze udział w
lekcjach życia, bacznie obserwuje i wyciąga wnioski w przeróżnych miejscach, na
tle wachlarza ludzkich osobowości umieszczonych przykładowo w takiej scenerii jak ta sobotnia impreza.
Czułam się jakbym stała za lustrem weneckim i obserwowała ten komiczny obraz z
innego wymiaru. Nie będę się rozwodzić na tematu ubioru ludzi choć ten akurat
mi się podobał, bo spokojnie można by przyrównać to miejsce z wybiegiem. Widać,
że ludzie dzielą się na takich, którzy skupili się na tym by wyróżniać się z
tłumu i założyli dziwaczne dodatki, swetry w jelonki czy rozlazłe, długie i
podarte T-shirty. Istniała kategoria „elegancja”, która do otoczenia nie
pasowała wcale i ich ubiór miał jasno krzyczeć „nie jestem homo”. Każdy
wychodząc na połów, nieważne czy wolny czy zajęty, pragnie wyglądać
najatrakcyjniej. Zakłada ubranie co dopiero kupione bądź takie, które podkreśla
jego kształty czy charakter. Niektórzy lubią podkreślać swoje krągłości a inni
cechy charakteru. Można zobaczyć kto jest powabny, a jednocześnie drapieżny,
nieśmiały, miękki, uległy czy dominujący, cwaniak czy pozer. Powinnam używać tu
końcówek męskich jak i żeńskich, bo kordon mody obu płci był zadziwiający. W
takim miejscu ludzki ubiór to Twoja wizytówka, o reszcie decyduje nasze zachowanie
i spodziewałby się człowiek, że powinno być na przyzwoitym poziomie bez względu
na wiek i ilość spożytego alkoholu tym bardziej, że było widać jaka duża ilość
osób przyszła tam w poszukiwaniu ewentualnej drugiej połowy, ale człowiek
zadziwiany jest całe życie.
Z mojej perspektywy i po
zastanowieniu to nie ja chyba jednak zdziczałam, ale my, nasza pewność siebie,
seksapil, zdolności uwodzenia. Obwinię tu w dużej mierze nie nasze charaktery i
nieśmiałość, ale po raz kolejny technologię. W środowisku homoseksualnym tym
bardziej wydaje się, że ludzie upośledzili się w dziedzinie podrywu. W tych
czasach wyręcza nas wszystkich technologia, zwłaszcza Internet i portale
randkowe czy społecznościowe. Tam możemy już przeprowadzić wstępną selekcję
poprzez sprawdzenie jaki kto ma gust muzyczny, filmowy, co kocha, czego
nienawidzi, co go pasjonuje, kogo podziwia. Spotkanie w cztery oczy jest o
wiele większym wyzwaniem. Wymaga wnikliwszej obserwacji, tremy, zawstydzenia,
możliwej gafy lub odrzucenia zalotów. Na żywo nie da się ułożyć przemyślanej,
dłuższej wypowiedzi, dzięki której zaimponujemy komuś swoją elokwencją. To nie
sms czy wiadomość prywatna na Facebooku, tylko prawdziwa ludzka wymiana zdań,
ale też języka ciała. I zadziwiające jest to jak wielu ludzi się w tym momencie
poddaje. Poprzestaje na obserwacjach z kąta sali tanecznej. Skończy się to, jak
dobrze pójdzie, dłuższą wymianą spojrzeń, zakończoną zadziornym uśmiechem, ale
i o to trudno.
Chciałabym móc powiedzieć, że poderwać mnie to sztuka, ale wcale
tak nie jest. Człowiek żaden tak naprawdę nie wymaga wiele. Większość z nas
oczekuje miłego słowa, komplementu, a nie rozbudowanej wypowiedzi. Od czegoś
trzeba zacząć. Obecnie wymagałabym odwagi. Odwagi spojrzeń, gestów, a przede
wszystkim podejścia i powiedzenia czegokolwiek. Nie tekstów typu „Bolało Cię
jak Ci z nieba spadłam?” czy „Twój ojciec był złodziejem? – Dlaczego? – Bo
skradł taką gwiazdę z nieba”. O zgrozo niektórzy naprawdę wykorzystują takie
teksty w praktyce. Wielu z nas zachowuje się jednak jak zdziczałe drapieżniki.
A zacząć od spojrzenia, odwzajemnionego uśmiechu, podejścia i zaproszenia na
drinka bądź do tańca przecież nie jest trudno, a byłby to kulturalny i miły
początek. Zamiast to czaimy się w ciemności, unikamy bezpośrednich spojrzeń choć
kątem oka ciągle widzimy, że ten KTOŚ nas obserwuje i rozmawia o tym z
koleżankami czy kolegami, które jej/mu towarzyszą. Taką dziewczynę ustawiłam
sobie za cel obserwacyjny. Ogólnie wspólnie z moją dziewczyną stwierdziłyśmy,
że jeśli my wyglądamy choć w połowie tak komicznie i żałośnie jak Ci pijani
tańczący ludzie, to wolimy chyba nie ryzykować takiego odbioru nas, że lepiej
postoimy i nie potańczymy nie ryzykując, że ktoś nas zadepcze czy rozleje na
nas piwo. Ja jednak nie mam nic do swoich ruchów tanecznych, dlatego czasami
musiałam wyjść na parkiet, bo gdy słyszę dobrą piosenkę, to nie lubię podpierać
ścian. I wtedy zobaczyłam, że tańczę koło grupki dziewczyn, które nie odstępują
mnie na krok. Po chwili zobaczyłam, że ta brunetka o ciemnej karnacji, pięknych
włosach, w obcisłych jeansach i koszuli ciągle mi się przygląda. Człowiek
patrząc na nią pomyślałby, że ubrała się tak by pokazać, że akurat ma odważną i
drapieżną osobowość i jest pewna swojego seksapilu. Nic bardziej mylnego jak
się okazało. Okazała się zwykłą nastolatką nie wiedzącą jak zagadać do
dziewczyny, która jej się podoba. Swoim zachowaniem pośród koleżanek próbowała pokazać,
że jest powszechnie lubiana, że lubi i umie się dobrze bawić i tańczyć i pewnie
miała rację, ale spaliła swój wygląd w popiół po tym w jaki sposób próbowała mnie
poderwać. Tańczyła obok mnie, a ja ze znajomymi przy niej, nagle czuję, że ktoś
na mnie perfidnie napiera swą tylnią częścią ciała, próbuje się ocierać, ale wręcz
mnie perfidnie pcha. Obracam się wkurzona, że to ktoś pijany przygotowana poprosić
by uważał na swoją i moją osobistą przestrzeń, po czym zdziwiona patrzę, że to
ta dziewczyna próbująca w ten sposób zwrócić moją uwagę. Rozumiem, gdyby
potraktowała to jako żart, to bym się zaśmiała wspólnie z nią, ale gdy tylko
spotkała się ze mną wzrokiem spaliła się, uśmiechnęła jak dzikus i odeszła z
powrotem do swoich. Rozbawiło mnie to niezmiernie, ponieważ wydaje się, że taka
już kobieta, bo nie nastolatka wiedziałaby, że wystarczy podejść i zapytać czy
zatańczę, a nie odgrywać taniec samca ocierając się o mnie tyłkiem licząc, że
tak zaliczy samicę. Tymczasem wymijała mnie ciągle, uśmiechała się, ale panicznie
bała się podejść. Nie dała mi nawet szansy na powiedzenie : „Schlebiasz mi, ale
przepraszam, tak długo zwlekałaś z podejściem, że ja już od prawie 4 lat dawno i szczęśliwie jestem zajęta”.Jestem ciekawa czy zrozumiałaby co miałam na
myśli między wierszami;)
Macie jakieś zabawne bądź też
traumatyczne historie o Waszych podrywach? Chętnie się pośmieję lub przestraszęJ