środa, 30 maja 2012

czy to jest przyjaźń?...

Czym jest dla was przyjaźń? wiele zacnych cytatów i złotych myśli mówi, że przyjaciel to ten, którego nie widzisz miesiącami, latami, ale potraficie przysiąśc do stołu po takiej rozłące i nadal czuc tą więź i gadac jakbyście widzieli się wczoraj. To siedzenie obok siebie w milczeniu, gdy potrzeba. To czas na śmiech, gdy jest z czego i płakac, gdy jest za kim. Dzielic każde uczucia. Tak naprawdę nie dzielimy połowy z nich, ukrywamy je w półsłówkach, zakrapianych alkoholem wieczorach. Prawda w przyjaźni już też powoli wychodzi z mody. Prawda jest w porządku póki jest bohaterem negatywnym, gdy chcemy przejśc na ciemną stronę mocy widzimy znaczny spadek zainteresowania rozmową, zakłopotanie, przewracanie oczami, zmienianie błyskawiczne tematu.
I widzicie ja nie potrafię zakopac tego czasu rozłąki i zakleic go super glue. U mnie ta luka zostaje i tworzy pustkę w sercu, którą po czasie przepełnia gorycz i pretensje i smutek. Bo co jeśli w tym czasie ciszy stało się coś ważnego, co nas ominęło? Gdzie był wtedy ten przyjaciel, żeby chociażby pomilczec, skoro nawet telefonu nie odebrał? Więc dziś twierdzę, że znów przyjaciół nie mam.
Dlatego pozdrawiam tych wirtualnych, bo są ze mną częściej niż Ci realni. Realni ranią mnie realnie i czasami mają to gdzieś. Zawsze mi zarzucano, że to ja się oddalam i nie dbam o przyjaźń. Ja nie pcham się po prostu tam gdzie mnie nie chcą. To po prostu wygodne wytłumaczenie własnej nieobecności. Ja ostatnio się nie oddalam, szukam, wyciągam rękę, gdy ktoś boi się odezwac po długim czasie. Bo bywam trudna i ludzie boją się moich pretensji. Wiem. Pamiętam to, co złe i może ludzi z obawy wypomnienia tego, co złe sięnie odzywają? Nie wiem już.  Ciężko wybaczam, bywam pamiętliwa. Ale w głębi ducha jestem dobrym pogodnym człowiekiem, z którym popołudnia i wieczory spędza się lekko.


A zatem gdzie jesteście moi "przyjaciele?" Dlaczego nie zadzwoniłaś w sprawie tego grilla? Dlaczego nie zadzwoniłaś, że jesteś w mieście i muszę to się dowiedziec z oznaczeń na durnych zdjęciach z FB? Dlaczego myślisz, że bardziej zależy mi na tym głupim opóźnionym prezencie urodzinowym niż na rozmowie z Tobą przy winie i  Twoich pysznych muffinach?
Wczoraj zadzwoniła Ksena. bez zawahania, zastanawiania, przegadałybyśmy pewnie cały wieczór, gdyby nie ograniczenia kasy na koncie i obowiązków dookoła:) Tak po prostu, istnieją ludzie, którzy są i nie trzeba ich zmuszac. Przynoszą niespodziewaną radośc, pukają bez ostrzeżenia i wchodzą do naszego życia na całe życie.

Tęskniłam, bardzo długo tłumiłam, żeby się nie czepiac, teraz przechodzę w fazę złości.

Więc moja Aniu, Ksenko, Jakubku, każdemu komentującemu; Silnakobieta, Karioka, Mieteor, Malawiart, Karolina S. Marta Z., Nashi, Kathi, Myself i cała rzesza, o której też pamiętam, przypominacie mi, że jesteście i ja jestem i dziękuję Wam za tę cenną i bezcenną obecnośc! Za Wasze słowa i notki, rozmowy nocami, inspiracje, pocieszenia, gratulacje, śmiech i łzy. Wy wiecie ;* 

Dla Was cover Beatlesów z jednego z moich ulubionych musicali! :)


Dziękuję mojej najlepszej przyjaciółce. Mojej Dziewczynie:*:)

poniedziałek, 28 maja 2012

"nie jestem szalona, tylko trochę uszkodzona"

Całymi dniami
Wpatruję się w sufit

Zawieram przyjaźnie z cieniami na ścianie

Całą noc

Słyszę głosy, które każą mi zasnąć

Bo jutrzejszy dzień może się na coś przyda

Trzymajcie mnie

Czuję jakbym zmierzała ku upadkowi

I nie mam pojęcia dlaczego

Ale ja nie jestem szalona, trochę tylko mi źle ze sobą

Ale zostańcie na chwilę,

Może wtedy zobaczycie drugą stronę mnie

Nie jestem szalona, tylko trochę uszkodzona

Wiem, że teraz wam wszystko jedno

Ale całkiem szybko pomyślicie o mnie

I o tym jak byłam

SOBĄ.

Tłumacząc niegdysiejszą moją piosenkę-hymn ciągle chętnie do niej wracając i do zespołu ją wykonującego. Naszło mnie słuchając tysiaca piosenek w moim odtwarzaczu, dziś zatrzymuję się tutaj i w tamtych czasach.
Myśląc o mojej siostrze, która pokazała mi, że muzyka to więcej niż powód do tańca, ale i przemyśleń. Właściwie pokazała mi swoim gustem, że muzyka to nie tylko dźwięki, ale i znaczenie i przebicie się prosto do duszy i serca. Byłam jeszcze dzieckiem, ale uczyłam się tym i języka angielskiego i życia. Chyba nie wie do dziś, że za to Ją podziwiałam i trochę zazdrościłam będąc dzieckiem:) Dlaczego rodzinie wyznac uczucia najtrudniej?
Matchobox Twenty na dziś. Jej do dziś ukochany zespół, a chyba przede wszystkim wokalista.

Gdy świat każe Wam się zmieniac, a wy zastanawiacie się czy warto...


Gdy boicie się, że kogoś utracicie...

 

I najważniejsze: gdy potrzebujecie pomocy, ale wolicie ją wykrzyczec piosenką...


If I fall along the way
Pick me up and dust me off
And if I get too tired to make it
Be my breath so I can walk

If I need some other love
Give me more than I can stand
And when my smile gets old and faded
Wait around I'll smile again

Shouldn't be so complicated
Just hold me and then
Just hold me again

Can you help me I'm bent
I'm so scared that I'll never
Get put back together

No ok jeszcze jedna:)

Gdy ukochana osoba wybiera większe miasto i karierę zamiast Ciebie..ile się na tym naryczałam. 
(plus by udowodnic, że na żywo to on śpiewac też umie:)


Ech czasami mam wrażenie, że tak jak piosenka może coś naprawic, tak samo może uszkodzic. Choc dziś bardziej to pierwsze, bo człowiek z czasem uczy się patrzec na przeszłośc z daleeeekim dystansem :)

a Wy Kochani? Mieliście kogoś, kto przedstawił Wam najlepszę kochankę życia Muzykę i zapewnił stały związek na całe życie?:)

czwartek, 24 maja 2012

Duma z Pani M(ogę) G(ówno) R(obic)


Parę tygodni temu miało miejsce jedne z ważnych wydarzeń w moim życiu. Zawsze wypatrywałam go i uważałam za przełomowe, ponieważ wychowano mnie w wierze, że bez wykształcenia nic nie osiągniesz i najważniejsze jest wykształcenie wyższe, bo to ono Cię określa w życiu zawodowym, ale i prywatnym. Tak więc dla mnie nigdy nie było pytania „czy pójdę na studia i zostanę magistrem” tylko KIEDY to nastąpi. 
Mój okres edukacji i zdobycia tytułu magistra wydłużył się trochę ze względu na pewne zmiany, więc odebrano mi jakoś radość z uzyskania tego tytułu. Poza tym moja promotor była tak zniechęcająca, krytyczna i nie mająca odwagi powiedzieć tego w twarz tylko wypisując w mailach, że pisałam pracę tylko i wyłącznie sama, według własnego pomysłu, własnych poszukiwań i starań i tak stworzyłam pracę, z której ja jestem bardzo dumna.
W ramach naszej rodzinnej tradycji moi rodzice towarzyszyli mi na obronę choc nalegałam by tego nie robili, bo będzie to dziwnie wyglądać, ale mimo wszystko nie naciskałam jakoś bardzo, bo liczyłam, że ich nie zawiodę i chciałam zobaczyć ich reakcję wtedy.
Tak więc wchodząc na egzamin od niechcenia, wyszłam z rękami ułożonymi w geście triumfu, ponieważ moja praca została oceniona na 5, a egzamin magisterski zdałam na 4,5 i uzyskałam najlepszy wynik. Gdy podobny uzyskałam na egzaminie licencjackim ojciec odparł: dlaczego nie 5? I podciął po raz kolejny skrzydła. Tym razem nie mieli mi nic do zarzucenia. Zrobiłam wszystko jak chcieli.
I nikt mnie do dziś nie zapytał jak to jest. Jakie to uczucie w końcu zadowolić rodzica, którego wydawało się, że zadowolić się nie da. Jak to jest dojść do punktu, do którego dążyło się całe życie. Powiem Wam, że nijako, nie wiem jak, bo ten dzień nie miał w sobie magii. Nie wiem czy to ze względu na te wlekące się studia i totalny brak szacunku wykładowcy wobec studentów, ich wydawanych pieniędzy i poświęcanego czasu czy może dlatego, że nie czułam powagi tego dnia z niewiadomych przyczyn. Nie wiem kiedy to nastąpiło, ale dzień, który miał być tak ekstremalnie ważny został sprowadzony do dnia, w którym zdobędę kolejny tytuł naukowy i wiążącą się z tym podwyżkę.
Nie wiem czemu nie chciałam chwalić się tym wydarzeniem w pracy, nie czułam potrzeby mówienia komukolwiek prócz osobom, które wiem, że na to czekały. Właściwie, gdy spojrzę daleko wstecz to od dziecka miałam problem z mówieniem o sobie dobrze i ogłaszaniem swoich sukcesów. Nie czułam, że czymś wielkim jest wygrywać konkursy przedmiotowe, jeśli mój ojciec nie potrafił pokazać, że jest dumny. Nie cieszyłam się z dobrze zdanej matury, gdy nie usłyszałam z ust ojca, że jest ze mnie zadowolony. Jako jedyna w rodzinie dostałam się na dzienne studia na jednej z lepszych uczelni w Polsce, a jemu ciągle było mało. Dostałam stypendium naukowe za dobre wyniki w nauce i nadal to nie wystarczało. Na absolutorium moje nazwisko wyczytano z okazji otrzymania nagrody za najlepszy blog studencki pisany w języku angielskim no i wtedy pojawił się cień dumy.
Tak więc kochani mówię Wam dziś, że większość życia idę z chorą ambicją zdobywania dobrych wyników głównie dla mojego ojca i tak było i w ten dzień. Po wyjściu z ogłoszenia wyników mojego egzaminu podeszłam do rodziców podnosząc ręce w górę w geście zwycięstwa i nie wiem czy cieszyłam się bo wygrałam z wredną panią promotor czy z ojca ciągłym rozczarowaniem moją osobą. Ale wtedy ojciec odparł : chociaż jedno dobre wydarzenie w tej rodzinie w czasach dla tej rodziny okropnych. I mnie zaskoczył, bo wiem, że był to jeden z jego najlepszych komplementów. I ten dzień czułam, ze był mój, że byli dla mnie i nie sprzeciwiali się mnie, bo w końcu nie mieli mi nic do zarzucenia, bo wiedzą, że dałam z siebie wszystko i zwyciężyłam. Tradycją jest też zabrać rodziców na „magisterski” obiad, zatem udaliśmy się na Stary Rynek i nie kazałam im oszczędzać tylko wybierać co chcą, widziałam ich poczucie winy, bo za tę cenę kupilibyśmy towaru do domu na cały tydzień obiadów. Widziałam, że mamie jest przykro, że nie stać ich na prezent dla mnie w nagrodę. W nagrodę za trzymanie kciuków to ja jej kupiłam nowe klapki. Spacerowałam z nimi przez miasto i czułam, że są dumni, a tata powiadomił nawet swoje rodzeństwo. Wracając postanowiłam jeszcze zrobić szybkiego grilla. Mój brat przyjechał z ukochanym bratankiem, który wręczył mi bukiecik kwiatów, a ukochana dziewczyna przywiozła kwiatka i wymarzony prezent:)
Ten dzień miał być szczególny, ale trudno o coś wyjątkowego w tym ciągle mrocznym okresie dla mojej rodziny, ale wtedy wieczorem, gdy już się wykąpałam, mama nalegała, że pozmywa, a ja mam sobie odpoczywać na kanapie z piwem w ręku, stało się coś niesłychanego. Tata oddał stery telewizora w moje ręce, co uwierzcie jest rzadkością, i pozwolił mi oglądać nowy odcinek Gry o Tron w telewizji. Po chwili dołączyła do nas mama, która rzadko ogląda tak okrutne sceny, ale nie narzekali.
Ale najbardziej mnie zaskoczyło, zdziwiło, wprawiło w uczucie ciepłe jak i przedziwne, ponieważ nieznane – przytulenie przez moją mamę. Mama usiadła, wzięła moją rękę pod swoją i zwyczajnie się we mnie wtuliła, jak bezbronne dziecko potrzebujące miłości. Głaskałam jej rękę aż zasnęła, a potem kazałam pójść do łóżka, żeby ją kark nie bolał.
Zbliża się Dzień Matki i postaram się jak mogę widzieć w ten dzień tylko taki Jej obraz, a nie ten, który w większości czasu mnie wyniszcza psychicznie. Dziś znów wyszła z niej wspaniała kobieta mająca swoje własne skrywane historie. Skrywane, ponieważ nie wierzy, że ktoś by je wysłuchał z zainteresowaniem. Przedwczoraj wróciłam z wycieczki klasowej z moimi dzieciakami z Wrocławia i dziś mama zamieniła się znów w tą fascynującą kobietę pewną ciekawych opowiadań z dzieciństwa, która odwiedzała ciocię we Wrocławiu jak miała ok. 12 lat, która pozwalała jej sama poruszać się po Wrocławiu, jeździć tramwajem, odwiedzać dom towarowy, że pamięta jak ciocia była dziwna, bo spała w szafie. Zaczęła znów opowiadać o babci i prababci, jak szyła piękne koronkowe firany i obrusy i żałuję, że je spaliła. Przypomniała, że ani ona ani babcia nie skończyły szkoły, ale babcia dostała się do liceum i zdołała ukończyć pierwszą klasę, co wtedy było nie lada wyczynem, ale przerwała ją ze względu na biedę w rodzinie i obowiązki w domu. Może dlatego mama zawsze też napierała i jest tak dumna, że jej czwarte dziecko uzyskało tytuł magistra i Jej dumę tego dnia czułam najbardziej i mam nadzieję, że tę wdzięczność okażę Jej też w Dzień Matki o ile mi na to pozwoli zważając na Jej ciężki charakter i niechęć do pochwał, prezentów i bycia w centrum uwagi. Ciekawie po kim to mam;)

wtorek, 22 maja 2012

Trolle w ataku!

Dla niezorientowanych chodzi o komentarze pod notką http://infatuation-junkie.blog.onet.pl/Rodzaj-ludzki-nijaki,2,ID471642969,n

Właśnie mi się przypomniało, dlaczego nie przepadam za"polecaniem na głównej Onetu":) Nigdy nie nadziwię się wytworowi ludzkiemu, który zwie się trolling i osób, który swój czas przeznaczają na wytykanie ludziom ledwo zauważalnych błędów językowych czy gramatycznych co bawi mnie niezmiernie, bo NIE JESTEM POLONISTKĄ, więc śmiało mogą mnie w tej kwestii obrażac, bo idealna w składni nie jestem, a dziennikarstwa też nie ukończyłam:) Więc przypominam, usuwam komentarze nie wnoszące nic do dyskusji prócz prowokowania do złości i nienawiści, poprawienie mnie nie dotyczy w ogóle treści notki, a co nie jest pisane na temat nie chcę by zaśmiecało miejsce, gdzie inni zostawiają swoje cenne poglądy, uczucia, opinie i krytykę bardzo dla mnie cenne.
Może porównanie będzie to drastyczne i nieadekwatne, ale jestem w trakcie czytania (zabawne, że posądzało się mnie dziś też, że nie czytam wystarczająco:) "Dziewczyna w Zielonym Sweterku: Historia Ocalenia Krystyny Chiger" i nasunęła mi się pewna myśl. Natomiast, by się nie przejmowac takimi ludźmi, bo gdyby to porównac do zdarzeń sprzed kilku dekad to można dzisiejszy trolling nazwac formą represji. Ludzie nie cenią daru życia, jego wartości, dziś nie mierzy się nam pistoletem w głowę, przyjaciel nie wydaje przyjaciela na pewną śmierc po to by samemu przetrwac. Nienawiśc rodziła nienawisc i przemoc, to niestety nie zmieniło się do dziś. Tylko, że dziś nikt do Nas nie strzela, nic Nam nie grozi i zamiast to cenic, to wynajdujemy durne nowe formy nienawiści obrażające pamięc poległych w skutek nienawiści oprawców.
Więc Kochani zanim znowu zaczniemy się obrażac, to zastanówmy się czy warto sobie i innym psuc krew. Posądzono mnie dziś też o zazdrośc i nienawisc, tak, mam ją również w sobie wobec osób marnujących życie i kierujących je w inne strony, i tak, oceniam kierunek jaki obrali, tak jak i mnie się ocenia przez pryzmat tego, co piszę. Daję Wam tyle ile zechcę, to jak to zinterpretujecie nie należy do moich obowiązków:)ale buduje kolejne przemyślenia, za co serdecznie dziękuję i zapraszam częściej nawet do obrażania, bo jeśli ktoś myśli, że mnie czymś zniszczył, to właściwie w tym miejscu postawił fundament pod wybudowanie czegoś nowego:)

niedziela, 20 maja 2012

Rodzaj ludzki - nijaki.

Rodzaj ludzki nigdy nie przestanie mnie zadziwiac. Głównie ze względu na to, że gdy wydaje mi się niesamowity, za chwilę okazuje się nijaki. Rzadko kiedy opisuje konkretne sytuacje z życia wzięte, ale gdy rasa ludzka przejawia się jako najmniej ludzka to trudno przejśc obok tego obojętnie. Sytuacja może nie jakaś ogromnie skandaliczna, ale we mnie włączyła wszystkie czerwone lampki. Czasami żartobliwie mówię, że nienawidzę bogatych ludzi. Często to też mówię, że wierzę, że w żarcie zawiera się 50% prawdy, a 50% faktycznego żartu. Ten dzień potwierdził moją sporadyczną niechęc do ludzi nie znających nigdy biedy. 

Zatem weszłam do kawiarni zamówic dwie kawy na wynos w naszej zacnej mieścinie i stojąc przy ladzie prawie 10 min napotkałam różny szereg ludzi. Jednak, że kawiarnia jest ta raczej uważana za wykwitną, głównie ze względu na "wykwintne" ceny, klientela nie należy zazwyczaj do biednych, ja tu jednak lubię przychodzic głównie ze względu na tą kawę na wynos jedyną w mieście. Pierwszy wszedł mężczyzna mający nie tylko w stroju, ale na twarzy i w postawie ciała zapisane wywyższenie się i pewnośc siebie wynikającą ze zdecydowanej większej ilości zer na koniec niż taka przeciętna ja. Potwierdził to wyjmując przy mnie plik kilku "stów" przy płaceniu za tort, robiąc to oczywiście od kompletnego niechcenia, a jednak ostentacyjnie. Jednak najbardziej moją uwagę przykuła rodzina siedząca za mną. Matka i dwie córki plus syn jednej z nich. Chłopiec ok. 4-letni ubrany od stóp do głów markowo, a ja że fanka zegarków ogromna i wierna ich kolekcjonerka, spojrzałam na jego zegarek, szczęka mi opadła, że miał go przede wszystkim założonego na bluzę, a nie pod nią, a po drugie, że był wart kilkaset złotych. Matka jak i córki zatapiające zachłannie oczy w szereg trufli, o których ja tylko marzę, bo kto normalny kupi parę gramów wartych kilkadziesiąt złotych. No ale kto to oczywiście zrobił? Panie powoli robiły się oburzone czekaniem na zamówienie, gdy nagle do kawiarni wszedł ktoś, kto oburzył je jeszcze bardziej. 

Był to mężczyzna może 30sto kilkuletni. Nie był szczególnie urodziwy, nie pachniał drogimi perfumami, garderoba składała się z koszuli w kratę, za dużych spodni ze sztruksu, skromnej teczki i butów ortopedycznych. Miał widoczną wadę postawy i problemy z chodzeniem, stąd te buty. Stąd też jego trzęsienie się i trochę niebezpieczny widok. Ale zwykły człowiek ot co, który przyszedł popatrzec na menu, bo może napiłby się kawy, rozejrzał się i jednak wyszedł. Dlaczego? Bo zobaczył je. Ich pożerające go oczy, ale co tam oczy! Ich wytykające palce, pozycja nachylona do wspólnego obgadywania, niezbyt cichego pragnę nadmienic. Oburzone były, że "wpuszczono tu bezdomnego!" Jakiego bezdomnego pomyślałam?! Miałam ochotę do nich podejśc, trzasnąc każdą w twarz, albo chociaż w stół i kazac im się opamiętac i wyciągnąc łby ze swoich portfeli i kieszeni i spojrzec na człowieka jak na istotę ludzką, a nie podczłowieka! 

Nie dziwię się temu mężczyźnie, że wyszedł. Bo czy my wszyscy nie czujemy się zdefiniowani przez pieniądze? Gdy ja widzę wykwitną restaurację bądź sklep z odzieżą, na którą mnie mnie pewnie nie stac nie wejdę nie dlatego, że jest tam za drogo, ale dlatego, że boję się dziwnych, oceniających, gardzących spojrzeń i sprzedawczyń okrążających mnie dookoła obawiających się kradzieży i jako wymówki do podejścia do mnie zadają to znienawidzone pytanie świata: "pomóc w czymś pani?"

Dziwię się za to ogromnie takim ludziom, którym pieniądze odebrały chyba resztki nie tylko człowieczeństwa, ale i taktu. Ale czy to tylko przez pieniądze obracamy się za każdą "odmiennością"? Za Hindusem tudzież "ciapatym", Niemcem czy tam "szwabem", Afroamerykaninem potocznie zwanym "asfaltem", kobietą o męskiej posturze i o męskim stylu ubierania, czy też niejaka "lesba", mężczyzną metroseksualnym czy też "ciotą" jak wolicie, obrócimy się bez dwóch zdań. Czy to niewidomym z laską, głuchoniemym mówiącym językiem migowym, inwalidą z amputowaną nogą. I tak cud, że na takie osoby nie wynaleziono jeszcze obraźliwych określeń. 

Ja jednak nigdy nie zapomnę widoku pewnej dziewczyny w pociągu ok. 5 lat temu. Była niemal niewidoma, więc cokolwiek chciała przeczytac musiała to przysuwac pod sam nos, co przykuwało uwagę oczywiście całego przedziału. Ja patrzyłam z zafascynowaniem i uśmiechem w kącikach ust. Dlaczego? Bo była cudowna, nie przejmowała się niczym i nikim dookoła. Z jej twarzy emanowała taka radośc, optymizm i życiowa witalnośc, że miałam ochotę dosiąśc się do niej i zapytac jak ona to robi i skąd to bierze. Co chwilę dostawała smsy i odczytywała je trzymając telefon przy nosie, ale uśmiechając się przy tym tak cudownie, szczerze i radośnie jak dziecko dostające swój pierwszy rower. Potem do ręki wzięła książkę i przesuwając nosem po kartkach uśmiechała się ciągle do siebie, jakby ten nos wssysał jednocześnie każde uczucie przewodzone w tej książce, a ona je chłonęła, interpretowała i odczuwała po swojemu. Mam wrażenie, że jakby nawet czytała jakiś dramat i tak uśmiechałaby się tak dalej. Pewnie większośc myślała, że jest dziwna, bo kto na zdrowym umyśle tyle się uśmiecha sam do siebie w tłumie w pociągu? Ona jest dla mnie ciągłym przypomnieniem by nie przejmowac się ludźmi dookoła, do dziś zazdroszczę jej niejakiej odwagi nie zwracania uwagi na to czy ludzie patrzą i tym bardziej co myślą. Bo ja powinnam podejśc wtedy do stolika tych "bogaczek" i zapytac je, że gdybym ja też miała na czole wypisane lesbijka tak samo by mnie tu nie chciały i czy nie wstydzą się nazywac się niby "człowiekiem"?

środa, 16 maja 2012

refleksyjnie na temat słowa "prawdziwy".

Krótki wstęp:) :  Ze względu na ciągłe awarie blog.onet.pl i strach przed utratą ponad dwuletnich wypocin, postanowiłam pójść w ślady innych współblogowiczów i sklonować bloga na inny serwer. Choć była to praca dosyć automatyczna, to nie sposób było nie wybrać się w podróż do przeszłości. Zatem witam wszystkich starych i nowych czytelników i zapraszam na tego, bloga który właściwie załaduje się pierwszy:) 

118 postów w ciągu 26 miesięcy, kilkaset stron, kilkadziesiąt tysięcy słów, które nigdy nie przelały się na karty Internetu z nudów czy od niechcenia, ale wypływały z różnych potrzeb, emocji, wydarzeń ze świata czy mojego życia. Obecnie ponad 360 tysięcy osób, których pokręcone ścieżki Internetu przyciągnęły do mnie, a 2455 osoby poruszyły w sposób pozytywny lub negatywny moje słowa i postanowiły zostawić swoje opinie, słowa przychylne bądź karcące i obrażające. Komentarze dla mnie równie cenne jak słowa, które tworzę sama, bo bez czytelników nie mielibyśmy inspiracji i motywacji. Wywołujecie śmiech, poruszenie, wzruszenie, zastanowienie, jak i też łzy. To jest mój czwarty blog, ale dla mnie najważniejszy, dlatego nie chcę pozwolić by zniknął. Dlaczego? 

Całe życie człowiek dąży do tego by sprostać jakimś standardom wyznaczonym lub narzuconym przez świat, bliskich albo też nas samych. Gdy zakładałam tego bloga, zamierzenie i cel miałam jedno i staram się go trzymać za każdym razem, gdy zasiadam do pisania. Mianowicie być prawdziwą i autentyczną. Nie musieć się chować przed osądzającymi spojrzeniami, przed krytyką, nie musieć dorastać do wymagań innych. Pisać o tym, co chcę, co czuję i co mnie porusza nawet jeśli czasami to ma bolec. Ale koniec końców przynosi katharsis.

Nie ma co sobie oczu mydlic, słowa „prawda” i „autentyczność” dawno wyszły z mody, a w ich miejsce wszedł fałsz, obłuda, spełnianie cudzych oczekiwań, dwulicowość i niska samoocena. Moją główną wytyczną tutaj jest pisanie prawdy prosto z mostu, nie ubranej w piękne obrazki, epitety. Prawdę nie przefiltrowaną strachem przed krytyką, odkryciem, wstydem. Choć prawda pisana oczami jednej osoby nie może być obiektywna, to jednak wierna grupka czytelników udowadnia i przypomina mi, że ta prawda tyczy się nie tylko mnie i nie dotyka tylko moich zakończeń nerwowych.
Skąd to nagłe skupienie na prawdzie? Odpowiedź prosta, a zarazem zawiła. Otóż dostałam olśnienia jak przymiotnik „prawdziwy” i wszelkie jego odmiany jako jedyny potrafi przebić się przez wszystkie tkanki, żyły, naczynia krwionośne i trafić, wbić się ostro w moje serce. Nie używam tutaj przenośni, ponieważ jest to autentyczne fizyczne odczucie. Tego olśnienia doznałam ostatnio w kinie i obiecałam sobie o tym napisać. Wybierając niebanalną komedię „Nietykalni” wzruszyłam się i oczy napełniły mi się łzami na samych napisach początkowych „Film oparty na PRAWDZIWEJ historii…”. Nie od dziś wiadomo jak kocham filmy oparte na faktach, bo co innego wzrusza i przybliża nas bardziej do bohaterów filmu niż to, że istnieli, bądź istnieją, oni naprawdę. Nie wiem czy te łzy przypłynęły szturmem, ponieważ czytałam wcześniej prawdziwą historię znajomości głównych bohaterów. Myślę jednak, że to uczucie wywołało to małe, ale jakże kontrowersyjne słowo „prawdziwej”. To samo ukłucie w sercu poczułam na „W ciemności” na początku filmu jak i na końcu, gdy to dowiadujemy się o dalszych losach pana Sochy. Film się skończył, zapalili światła i na koniec zrzucają na widza taką bombę, że ja miałam ochotę siedzieć w tym kinie przez przynajmniej kolejną godzinę i wyć wniebogłosy nad okrutnym losem p.  Sochy i nad okrucieństwem tego świata.

Pomyślcie, czy słowo „prawdziwy” nie jest jednym z silniejszych na świecie? W samym języku angielskim, gdy dodajemy przysłówek „truly” ma on na celu podkreślenie prawdziwości danego stwierdzenia.
„I truly love you, I truly miss you, I truly hate you”. Naprawdę Cię kocham. Kocham Cię prawdziwie. Szczerze Cię nienawidzę. Gdy w języku polskim mamy ochotę coś wyeksponować, upiększyć lub nasilić  też użyjemy słów pochodzących od prawdy.

Boje się, że jesteśmy tak otoczeni dookoła kłamstwami, że zapominamy o wartości prawdy. Zapominamy o prawdziwych uniesieniach. Czytając jakikolwiek materiał w mediach jesteśmy narażeni na uszczerbek kłamstwa, bo trudno o 100% autentyczny przekaz medialny czy polityczny. Skupiam się uparcie na słowie „prawda”, ale czy ona nie kryje się też w gestach? W tych łzach, które płyną po moich policzkach odnajduje swoją autentyczność i bywam zła, że dzisiejszy świat sprawia, że publicznie np. w kinie trzeba je tłumic, bo wyglądałoby się dziwnie. Odbiera się nam czasami prawo do prawdy, autentycznych uniesień, uczuć wyższych i niższych, bo postrzegane by były jako dziwne. Prawda pisana prostu z mostu budzi w ludziach uczucie zmieszania. Wiem, że gdybym choćby w 30% przypadków pisała prawdziwie co czuję w danej chwili np. na profilu na Facebook’u ludzie czytaliby to z uczuciem zażenowania. Ludzie często zamiast pisania prawdy docinają sobie, wchodzą w potyczki słowne, krążą dookoła sedna sprawy, zamiast rzucić coś prosto z mostu. A potem się dziwic historiom ludzi skączących z mostów, bo dusili w sobie zbyt wiele, może coś ich przytłoczyło, ktoś okłamał, zataił prawdę bądż nie dawał szansy jej wyjawienia...

Może dlatego tyle radości daje mi praca z dziećmi, bo ich tej prawdy i autentyczności się jeszcze nie pozbawiło. Przykład?

Podchodzi do mnie ostatnio 7-letnia Laura po dosyć długim czasie „rozłąki” ze mną.
Ona: Nasza pani powiedziała nam dziś, że szkoła jest jak rodzina, a nauczyciele są naszymi matkami.
Spojrzała swoim niewinnym spojrzeniem dziecka i mocno objęła mnie w pasie. Zgodziłam się z nią mówiąc, że „a wy jesteście moimi dziećmi”.

Prawdziwie, autentycznie. Tak chcę iść przez życie i doznawać uniesień, radości, katharsis.

czwartek, 10 maja 2012

Karczochy, buraczki, sandacze i inne - czyli rewia osobowości wypełza w upale.


Nie raz pisałam już o  ludzkiej obsesji na punkcie ciała i wyglądu. Nie oszukujmy się, każdy uwielbia zimę z jednego względu. To wtedy (Bóg wie skąd!) narastające fałdki tłuszczu na brzuchu, udach czy rękach można ukryć pod jeszcze grubszą warstwą ubrań. Gdy nasz ukochany płaski brzuch pewnego dnia staję się brzucholem, możemy go przykryć szerszymi bluzkami.
Zima nie sprzyja tężyźnie fizycznej, bo komu w trzaskający mróz chce się ruszyć z domu? I tak trudno zgubić tłuszczyk świąteczny przez następne kilka miesięcy. Mnie ta cholera trzyma się do dziś!
Nadszedł terror i niewola ciepłych dni. Kiedy upał jest tak nieznośny, że nie da się dłużej kryć pod warstwą ubrań, ale co gorsze, trzeba wskoczyć w strój kąpielowy to wtedy budzi się w nas obrzydzenie, strach, niska samoocena. O zgrozo! Szczęśliwcy będą kroczyć po promenadzie lekko, dumnie bez wysiłku przeznaczonego na prostowanie się i wciąganie brzucha. W duchu będziemy przeklinać swoje obżarstwo i lenistwo. Ale jak tu odmówić sobie schłodzonego piwa w upalny dzień nad wodą i fryteczek na zagyzkę? Alkohol pomoże tez stłumić ciągłe spoglądanie na brzuch i przejmowanie się wyglądem.
Na wypad do jakiegokolwiek kurortu wypoczynkowego składa się spakowanie najlepszych ubrań i ciągłe rozglądanie się na ludzi i porównywanie. Wybierając się na wakacyjny obiad najlepiej wybrać lokal wzniesiony na tarasie, gdzie można obrać dobry punkt widokowy na przeróżnych ludzi, którzy bardziej niż dla wypoczynku przyjechali się pokazać, porozglądać, „wyhaczyć”, związać.
Oto moje trzy ulubione kategorie„dań”. Karczochy – grupa, do której przynależą mężczyźni z pokaźną masą mięśniową, wiecznie odsłoniętą. Ramiona szeroko rozstawione jak do wietrzenia pach,rytmiczne nimi bujanie, zazwyczaj mocno opaleni, okazyjnie tatuaż na zacnie wyrzeźbionym ramieniu. Chodzą jakby napompowali się całym powietrzem, jakie ich otacza i okupują zazwyczaj połowę chodnika. Często towarzyszą im blondynki w białych kusych, zwiewnych sukienkach w delikatnych sandałkach. Karczoch często w ręku tez dzierży smycz, na której trzyma równie potężnego psa, często boksera.
Buraczki, to kategoria trochę podobna do powyższej. Danie mniej mięsiwe, czasem trochę chucherkowate, mimo tonie przeszkadza im wiecznie chodzić bez odzienia górnego by pokazywać swoją opaleniznę, często niekoniecznie brązową, ale graniczącą z purpurą podobną dokoloru buraczków, stąd nazwa. Tatuaże mile widziane, a w ręku zamiast psa,trzymają któreś z kolei piwo, które przy znacznym spożyciu, zataczaniu się,rozbija się o chodnik chlapiąc moje nogi, co miało miejsce całkiem niedawno.Buraczki zazwyczaj ze względu na spore spożycie są niegroźne, lepiej po prostu ustępować im miejsca na ich "zawiłej" drodze.
Sandacze – mimo wszystko to chyba jedna z najbardziej pogardzanych grup. Ich totalny brak wyczucia stylu burzy nawet najbardziej obojętnych na trendy w modzie. Zbyt wysoko zaciągnięt espodnie, białe podkoszulki, które nadają się do noszenia tylko pod ubraniem,bądź T-shirty o mdławych barwach, ale gwoździem programu, a raczej do ich trumny, są białe skarpetki połączone z sandałami. Nie ma nic bardziej niemęskiego niż facet w "jezuskach", a dodatek skarpetkach. Nie rozumiem właściwie o co chodzi z mężczyznami i ich chęcią noszenia skarpetek wysoko czy też nawet w łóżku? Taki kompleks czy fetysz?
Kobiety też dzielą się na swoje kategorie. Są te rodzinne, co przyjechały się pokazać z mężem i nowym wózkiem. Są te, które towarzyszą karczochom i patrzy się na nie z nie lada pogardą, bo odsłaniają nieustannie więcej niż zasłaniają.Mamy też "fashion victims", którzy choć nieważne jak jest nieznośnie gorąco to założą na siebie trendy, markowe ciuchy i okulary. W oczy rzucają mi się też te kobiety, które są bagażem tylnym motocyklistów i wsiadają za nimi wtulone i może skwar lać się z nieba, ale te pary nigdy nie zdejmą swojego wierzchniego odzienia przeznacz ego na jazdę motorem. Są tez osoby, grupki znajomych, którzy przyjechali się po prostu dobrze bawić, popływać rowerem wodnym, kajakiem czyłodzią, poleżeć na kocu i wypić piwko. I choć chciałabym powiedzieć, że jestem tą ostatnią to nie zaprzeczę, że gdy przechodzą obok jakiegoś sklepu to niespojrzę w bok w swoje odbicie i nie zastanowię się czy nie bardziej trzeba wciągnąćten zimowy brzuchol, bo przecież wszyscy dookoła patrzą na mnie tymi samymi oceniającymi oczami.