czwartek, 25 sierpnia 2011

podróż sentymelna wspomnieniami Polskich Kolei Państwowych:)


Media przez ostatnie tygodnie pokazują nam lub też ostrzegają przed strajkami kolejarzy, by zastanowić się nad ewentualną alternatywną formą podróży, ponieważ pociągi staną w miejscu. Cóż za ironia, skoro nie wiele się to różni od powszechnego dnia na naszych polskich dworcach:) Kolejarze walczą o wyższe płace to i my pasażerowie powinnyśmy zastrajkować i wykrzyczeć swoje postulaty:) Każdy z nas marzy o punktualnym odjeździe i przyjeździe, o wagonie ocieplanym zimą, a chłodzonym latem, o wygodnych miejscach w pociągu, a właściwie w ogóle o miejscu siedzącym. Pragniemy czystej toalety, poszczędzimy już tego papieru toaletowego, można zaopatrzyć się w chusteczki higieniczne, ale chociaż niech już tak niemiłosiernie nie śmierdzi! Niech konduktor sprawdzający bilety przywita i poprosi nas z uśmiechem o bilet i legitymację, a niech nie patrzy jak na przestępcę, który potencjalnie może nie ma tego biletu bądź legitymacji. 
Cały ten zgiełk wokół strajków jak i facebookowy OnetBlog:) sprawił, że odżyło mnóstwo wspomnień z niezliczonych podróży naszym zacnym PKP:) 3 lata studiów dojeżdżałam codziennie na 50km trasie na studia i ciągle w miarę regularnie korzystam z usług polskich kolei, więc podróż sentymentalna do wspomnień związanych z polskimi pociągami nie powinna być trudna:)
Podczas 3letniego dojeżdzania na studia wyrobiłam się w krótkodystansowych sprintach z przystanku tramwajowego na dworzec by móc zdążyć dotrzeć do domu o ludzkiej porze. Uwielbiałam więc dni, kiedy biegłam ile sił w nogach by dobiec na pociąg o 18:59, a dolatując na dworzec dziwię się skąd tu takie tłumy i pociąg zapchany. Wpadając niczym gazela do pociągu bojąc się, że zaraz zamknie drzwi ledwo dysząc. Nie wystarczyły 2 sekundy bym dowiedziała się, że "pani nie miała co biec, nie odjechały jeszcze 2 poprzednie pociągi" :) Moim więc najdłuższym czekaniem były 4 godziny na jakikolwiek pociąg w moją stronę do domu. Oczywiste było, że nagle z wielkiego poznańskiego dworca zniknęli jacykolwiek konduktorzy czy pracownicy PKP w obawie przed zabiciem słownym przez rozwścieczonych pasażerów:) Ile razy człowiek musiał wskakiwac też bądź wyskakiwac z ruszającego już pociągu, to pomińmy:)
Podzielmy może te wspomnienia na różne kategorie. Przenieśmy się więc teraz do usterek pociągowych. Jedna z najczęstszych i moich ulubionych to było wyłączenie prądu i zgaszenie świateł w wieczornych pociągach. Z natury jestem osobą raczej otwartą i lubiącą rozładowywać napięcie dobrym żartem, dlatego stojąc w tłumie ściśniętych ludzi w ciemnościach, gdzie każdy ociera się o siebie zawsze z koleżanką krzyczałyśmy : kto złapał mnie za tyłek?!...niech zrobi to jeszcze raz!”
Ostatnią zimą wracałam pociągiem z plastikowymi siedzeniami. Weterani wiedzą, że te są najgorsze, bo najbardziej niewygodne i gdy grzeją w pociągu to plastik nagrzewa się również jak piec. Więc był to jeden z tych piekielnie zimnych dni, kiedy pociąg piekielnie przegrzano i tradycyjnie pociąg stanął w miejscu i szczerym polu na jakieś 20 min. Wszyscy zaczęli się pocić, zacne cztery litery znacznie przegrzewać. W chwilach, gdy w pociągu dzieje się coś tak denerwującego, że aż groteskowego to ludzie zaczynają na siebie spoglądać, jakby szukając sprzymierzeńców i towarzyszów własnej niedoli. Lubię widzieć, gdy ludzie wtedy się do siebie uśmiechają, bo już przecież nic innego nam nie pozostało i każdy wspólnie myśli, ok. niedługo ruszymy, a nie tylko mi się tu tyłeczek i nogi na ruszcie palą. I w tym momencie, gdy widziałam, że zbliża się konduktor powiedziałam: jak zaraz nie ruszymy to nie tylko się tu wszyscy ugotujemy, ale mi tyłeczek się spali, więc zaraz będę zmuszona wyskoczyć z pociągu i zamoczyć tyłek w tej górze śniegu za oknem”. Cały wagon w śmiech i o dziwo konduktor też się zaśmiał nie marudząc.
Jak już pisałam blogowej koleżance następna zabawna usterka to były zamarznięte drzwi przez które nie dało się wysiąść. Dlatego jeden z silniejszych przedstawicieli płci męskiej postanowił je kopnąć, by otworzyć. Ku naszemu zdziwieniu, a potem ogólnemu rozbawieniu, drzwi odpadły niczym lekkie piórko i rozsypały się jak ten lód. Widok bezcenny. Kolejna zabawna sytuacja to podróż do Warszawy na darmowy koncert Stinga w 2004 roku, pamiętam jak dziś. Pociąg tradycyjnie tak zatłoczony, że całą drogę z koleżanką stałyśmy w wąskim korytarzu Tanich Linii Kolejowych (tak nawiasem mówiąc, uwielbiam tę nazwę biorąc pod uwagę ich standard i cenę:)), gdy nagle przy 100km/h drzwi się otworzyły tworząc takie tornado, które podniosło każdej kobiecie bluzkę po samą szyję odsłaniając atrybuty piersi ku uciesze każdego mężczyzny. Śmiejąc się, krzyczałyśmy, że czujemy się jak w teledysku Jennifer LopezJ:) By drzwi zamknąć trzeba było wezwać konduktora by poprosił maszynistę o zwolnienie pociągu, ponieważ ciśnienie było zbyt duże, a ryzyko wypadnięcia jakiegoś śmiałka próbującego drzwi zamknąć,
jeszcze większe. Wracając do temperatur w pociągach, zatwardziali podróżnicy wiedzą, że PKP myli pory roku:) Zimą zazwyczaj marzniemy do szpiku kości, pamiętam te wieczory, gdy jesteś tak grubo ubrana, a i tak marzniesz, trzęsiesz się i przybierasz przedziwne pozy by czuc zimno jak najmniej dotkliwie. Zdarza się również, ze zimą pociągi są przegrzewane, do tego stopnia, że ludzie słabną. Jechałam wtedy jednym z wielu pociągów po 6 rano na zajęcia, udało mi się tradycyjnie wywalczyć miejsce na górze (ponieważ zawsze jeździłam dwupiętrówkami, w których najlepiej siadać u góry, bo okno da się w miarę otworzyć i wpuścić trochę powietrzaJ). Człowiek przyzwyczaja się do tego stopnia, że wiedziałam przy którym słupie na peronie trzeba stać, by pociąg zatrzymał się z drzwiami otwartymi tuż przed Tobą. I tego sennego dnia, w ścisku niemiłosiernym, upale w środku zimy, sen przerwał nam ciężki upadek. Mianowicie tuż nade mną zemdlała stojąca dziewczyna, która głową upadła tuż obok moich nóg, reszta umarłaby na zawał, huk był tak głośny. Współczułam jej bardzo, bo nie raz czułam się bliska omdlenia w tym ścisku, ale gdzie tu prosić o godne warunki podróży, nieszkodliwe dla zdrowia. Usterek pociągowych można by wymieniać i wymieniać, dlatego pójdźmy dalej, tudzież pojedźmy:)
Kolejna kategoria jaką można stworzyć jeżdżąc codziennie kolejami to ludzie, z którymi dzielisz podróż. Ci to dopiero potrafią być różnorodni i ciekawi, a także niesamowicie irytujący. Ludzie nie wiedzą, bądź udają, że nie wiedzą, że gdy słuchają głośno muzyki w słuchawkach, to o 6 rano rozbrzmiewa ona głośnym echem na cały wagon. Dlatego dziewczyna słuchająca kiedyś Rihanny „Please don’t stop the music” na cały regulator nie dająca spać innym pasażerom doprowadziła do tego, że w końcu powiedziałam „Please STOP the music”!:)
Jednak historie alkoholowe w pociągach bywają śmieszniejsze. Kiedyś wracając z Warszawy, mniej więcej w Kutnie zwolnił się prawie cały mój przedział, wsiadło do niego bodajże 5 mężczyzn w podeszłym wieku, zasłonili zasłonę, by nikt ich nie widział. Opanował mnie drobny strach i zastanowienie co zamierzają zrobić, ale spojrzeli na mnie i powiedzieli: proszę się nie martwic, nic Pani nie zrobimy. Na co wyciągnęli spirytus, w gazecie kabanosy, paluszki, plastikowe kubki iii słoik z ogórkami, albowiem ich popitą była, dosłownie, woda po ogórach:). Mój strach szybko przemienił się w wyciszony śmiech, zwłaszcza na ich niewinną propozycję dołączenia się i prób poczęstowania mnie paluszkami. Mniam, zważając na to jak ich dłonie były "czyste" po pracy:)
Wracając w nocy zdarzało mi się raz spotkać zboczeńca przed którym obronili mnie inni, zdarzyło się trafić na mężczyznę uzależnionego od hazardu, który podczas podróży opowiedział mi całe swoje życie i jak go żona zaczęła nienawidzić i wyrzuciła z domu. Chcąc skorzystać z toalety nie marzymy o czystości, papieru nie widziałam tam nigdy, ostatnio za to na podłodze toalety spał sobie pewien osobnik nie bacząc na zapachy dookoła, możliwe, że do spania uraczyło go kołysanie, bo każdy kto próbował wie, że w toalecie pociągowej rzuca i trzęsie najbardziej:)
Zdarzyło Wam się spotkać onanistę bądź kogoś zbliżonego? Mi dwa razy, niestety raz tuż przy mnie. Wracając jak zwykle zmęczona, rozłożyłam się wygodnie i oparłam głowę o szybę do spania. Miły pan zapytał uprzejmie i niegroźnie, czy może usiąść koło mnie, więc bez problemu pozwoliłam. Będąc już w półśnie poczułam, że budzi mnie rytmiczne szturchanie jego łokciem. Gdy postanowiłam otworzyć w końcu oczy z poirytowania dlaczego ten „miły” pan nie daje mi spać, zrozumiałam dlaczego:) Pan się jak gdyby nigdy nic, onanizował. Znając procedurę spotkania takiej osoby w pociągu, że nie ma co krzyczeć i się oburzać, wstałam i grzecznie się przesiadłam, to samo zrobiły 4 inne dziewczyny dookoła, po czym pan jak gdyby nigdy nic wstał i odszedł. Najbardziej jednak ciekawiło mnie, czemu nie zauważyła jego nagiego członka dziewczyna siedząca naprzeciwko niego i nad „nim” pisząca smsy. Może pstrykała zdjęcia na mmsy:) Wówczas mnie to bawiło, ale co jeśli dookoła siedziało by jakieś dziecko? Obowiązkiem jest to zgłosić i wyrzucić faceta z pociągu, ale z drugiej strony to kolejne opóźnienia;)
Rzeczywistość jest taka, że nasze PKP jest w opłakanym stanie, i technicznym, cenowym, obsługowym i w kwestii standardu, ale wspomnień i wrażeń dostarcza nieustannych. Można się z tym nauczyć żyć i nawet przyzwyczaić i reagować już tylko śmiechem, ale smutne jest to, że zaczynamy to z czasem traktować jako normę, bo przecież zasługujemy na godny transport osób, bo już paczki kurierskie mają chyba bardziej ludzkie warunki przewozu. Istnieją jednak sztuczki pozwalające oszukać system. Co tu zrobić, gdy spóźnisz się na osobowy, a następny jedzie pospieszny, a szkoda Ci na bilet? Najprościej w świecie udawaj, że go masz i że był już sprawdzany. Pewność siebie to klucz sukcesu. Gdy zdarzały mi się takie sytuacje to po prostu zaraz po wejściu do pociągu zajmowałam miejsce siedzące, ściągałam buty, rozkładałam się do spania i wyciągałam stary bilet kładąc go na półeczkę udając, że śpię, ponieważ konduktor zaglądający do przedziału i widzący ten bilet z góry zakłada, że był on już sprawdzany. Uwierzcie, wiele razy tak zaoszczędziłam na Tanich Liniach Kolejowych:)
Jakie są Wasze "bezcenne widoki"? Czy da się pokochać nasze PKP jednocześnie je nienawidząc, spojrzeć na nie z sentymentem i tym ironicznym uśmieszkiem i tak jak ja udać się w podróż sentymentalną raz jeszcze w polskie nasze wagony?:)

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

górskie przemyślenia marudy o krótkowieczności szczęścia.


Jest wiele spraw, rzeczy, pytań na świecie, których nie lubię. Nie bez przyczyny mówi się na mnie wybredna, choć ja wolę patrzeć na siebie jako osobę z konkretnym gustem. Nie lubię obojętnie jakiego soku pomarańczowego. Mięso nie może być kiepsko przygotowane czy przyprawione. Nie żałuję pieniędzy na dobre jedzenie. Ubranie nie może nie być praktyczne i rozwalić się po krótkim czasie i nie moja wina, że akurat cena dyktuje często jakość to też nie kupuje ubrań tanich. Alkohol nie może być byle jaki jeśli ma smakować do pewnych potraw. Wolę Coca-Colę od Pepsi. Chipsy tylko Lays. Nie jestem wybredna. Po prostu wiem, co lubię.
A to czego zawsze nie lubiłam to pytanie czy jestem szczęśliwa. Stwierdzenie, że jest się szczęśliwym wywołuje u innych zazdrość i niedowierzanie tak naprawdę. Gdy słyszę kogoś obwieszczającego dookoła pełnię szczęście patrzę z ukrytym w myślach grymasem i zastanawianiem, w którym momencie to szczęście przestanie być takie wszechobecne. Nie ma samych dni słońca. Czasem przychodzi deszcz, czasem chmura, czasem burza z piorunami. Jakże banalne porównanie, ale jak najbardziej trafne jeśli odniesiemy je do naszego życia i humorów. Nie wierzę w permanentne szczęście, nawet nie chcę w nie wierzyć, bo to by znaczyło koniec drogi i starań, skończylibyśmy się jako ludzie i wkroczyli chyba w erę bez uczuć, w jakiś bezstan i wieczne bezczucie. Można mi zarzucić, że ciągle mi czegoś brakuje, nie można mnie zadowolić, ciągle czegoś szukam i sama nie wiem czego. Ja osobiście lubię tę niepewność, niepokój, ciągłe zastanawianie się, okazjonalne łzy smutku i pustki, bo to sprawia, że ciągle się staram i szukam ciągle to nowszych rozwiązań i dążeń do tego wymaganego szczęścia. Czasami mam wrażenie, że dzisiejszy świat narzuca nam, wmusza wręcz, szczęście by pozostać normalnym. Bombarduje się nas różnymi produktami, które mają dać chwilowe szczęście. Spójrzmy na reklamy, według nich jesteśmy bezustannie za brzydcy, za grubi, za brudni, za biedni, za głupsi i kupno danego produktu ma polepszyc nasz byt. Nie możesz ich nie miec, nie możesz pokazac, że może jesteś nieudacznikiem. Tak samo, gdy spotykasz się z „niby” przyjaciółmi to przecież nie chcą tak naprawdę widzieć Twojego złego humoru, masz obowiązek założyć szczęśliwa maskę z wymuszonym uśmiechem, inaczej jesteś gburem i marudą. Nie jestem osobą, która lubi udawać, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest. Więc nie przepadam za stwierdzeniami, że nie jestem szczęśliwa. Bo nie wierzę w ideały i wieczne szczęście, bo szczęście nie tkwi w wieczności, tylko w momentach. Właśnie wróciłam z wyjazdu w góry. Z ucieczki do natury, przepięknych wschodów słońca, zapierających dech w piersiach widoków, majestatycznych gór, które sprawiają, że czujesz się bliżej szczęścia i perfekcyjnego stanu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A tu co się dzieję? Zamiast dzielic wspólnie to szczęście z towarzyszami wyprawy większość chwyta się za telefony i wstawia fotę na facebooka, żeby podzielić się chwilowym uniesieniem ze znajomymi przed komputerami zamiast z tymi, którzy są z nimi na wyciągnięcie ręki. Co to świadczy o naszym społeczeństwie? Pragniemy wiecznego szczęścia, a szukamy go w prostokątnym ekranie telefonów i komputerów zamiast w dłoni czy ramieniu kogoś bliskiego. Uśmiech wywołuje liczba powiadomień, „Lubień” i komentarzy na portalu społecznościowym niż dzielony uśmiech osób dookoła, gdy patrzysz na szczyty górskie w blasku słońca. I czemu mi się mówi, że przesadzam, gdy proszę by zejść z facebooka chociaż zanim zejdziemy z góry? Nie chcę urazic kogokolwiek, kto tak robi, ale nie trzeba tego robic na każdym przystanku, po powrocie do domu, jakby świat miał się skończyc, bo znajomi nie zobaczą gdzie jesteśmy i co robimy. Dlaczego nie czerpiemy tej radości z wnętrz siebie i bliskich osób dookoła? 
Ja jestem dumna, że mimo wszechobecnego Internetu i, nie ukrywam, własnego uzależnienia od niego, potrafię zostawić świat wirtualny za sobą i wkroczyć w ten rzeczywisty. Całe życie żyję snami w świecie rzeczywistym, który czasami czyni nas niewidzialnymi, a Internet mu w tym pomaga. Tam na górze czułam się widoczna, wysoka, rześka i szczęśliwa. Zawsze chciałam zmieniać świat, uwrażliwiać ludzi na zapomniane piękno dookoła, w naturze, małych szczegółach. Dziś znalazłam film mówiący o 28-letnim zdziwaczałym pracowniku biurowym, który wieczorem przebiera się za bohatera, który wierzy, że ma super moce i na przykład ratuje kobiety przed rabusiami. Film pokazuje gorzko-słodki smak bycia osobą wierzącą w niemożliwe – mianowicie poczucie misji w imię czynienia bezinteresownego dobra i niesienia pomocy bezbronnym ludziom, nie oczekując nic w zamian. Świat rzeczywisty uczynił go niewidzialnym, dlatego postanawia w masce stawać się anonimowym bohaterem. Zabija się jego ideały i karze dorosnąć. Zainspirował mnie do dalszych rozważań o wierze w ideały.
 I to wieczne szczęście. Interpretując słowa, które widziałam na jednym z wrocławskich pomników „Do nieba patrzysz w górę, a nie spojrzysz w siebie: Nie znajdzie Boga ten, kto go szuka tylko w Niebie”  - w górach, tak blisko nieba, człowiek czuję się najbliżej boskości, wręcz nieważkości. I ja w tamtych momentach czułam szczęście w sobie. Spojrzałam w siebie, potem dookoła, za siebie, przed siebie i wszystko krzyczało szczęściem pochodzącym od natury. Warto czasami odejść od tego pudła komputerowego, by potem móc wrócić i mieć o czym napisać ze względnym sensem :)

środa, 10 sierpnia 2011

rewolucja generacji NIC.


Znajomy pracujący w hotelu w dzielnicy Croydon w Londynie stoi na dachu i nie wierzy własnym oczom. Dzieciaki niespełne może 12-letnie najpierw plądrują sklep ze sprzętem AGD, nawet nie kradną telewizorów, po prostu niszczą wszystko doszczętnie. Po chwili dobierają się do sklepu rowerowego, kradną rowery, przywiązują telewizory do rowerów na kable i ciągną je za sobą tworząc niesamowity bałagan. 
Kolejny znajomy posiadający sklep i SPA wychodzi wieczorem przed sklep by bronic go przed ewentualnymi chuliganami, od godziny 18 do północy nie pojawił się żaden policjant, dopiero jeden po północy. 
Patrzyli jak płonął dom meblowy stojący tam od 150 lat, przetrwał pierwszą i drugą wojnę światową, a zniszczyli go gówniarze. 80letni właściciel nie jest w stanie tego pojąc. Ja też nie potrafię.
Bo zaczęło się od zastrzelenia czarnoskórego dilera narkotywego, tak? Miał broń, ale jej nie użył i to zapoczątkowało ten cały burdel? Nie od dziś przecież wiadomo, że osoba wyjmująca broń, może potencjalnie jej użyc, więc był realnym zagrożeniem. Nawet jeśli to była tzw. hate crime, czyli morderstwo na tle rasowym ze strony policji, to to co się dzieję na naszych oczach nie jest dla mnie do pojęcia i zrozumienia.
Po drugie, żaden to powód, tylko pretekst. Ludzie krzyczą, że w ten sposób odbierają swoje podatki. Jacy zresztą ludzie, to dzieci. Wyjęci spod prawa, bez uwagi rodziców. Nawet jeśli są biedni, nawet jeśli obcięto im zapomogi socjalne, to nie mają najmniejszego prawa ani sensownego powodu by tak spustoszyc Londyn i inne miasta. Ale co są im winni ludzie, którzy uczciwie zapracowali na swój zarobek? Skoro buntują się przeciwko polityce rządu, to niech niszczą budynki administracji rządowej, a nie domy zwykłych ludzi, lepszy samochód i każdy napotkany sklep i bankomat. Grecja, Hiszpania, Francja. Tam chociaż faktycznie o coś chodziło, o wyższą wartośc i walkę o swoje prawa. Ten motłoch o nic nie walczy, niszczy dla samego zniszczenia, dla ujścia agresji. Gotuje się we mnie, gdy widzę tych "bohaterów" kryjących się pod kapturami i maskami. Mam nadzieję, że skoro faktycznie czują się na tyle dojrzali, by niszczyc dorobek zwykłych obywateli, to są na tyle dojrzali by ponieśc karne konsekwencje. 
Całą tą spirale nakręcają serwisy społecznościowe jak Facebook i Twitter i telefony BlackBerry. Nazwa Blackberry Riots wydaje się tutaj właściwie. Telefony BlackBerry są jedynymi, w których nie można śledzic smsów i połączeń, więc jest to kolejna dobra wymówka. Dziś napotkałam gdzieś artykuł, w którym twierdzi się, że jesteśmy w tej chwili najmądrzejsi, osiągnęliśmy apogeum inteligencji. O zgrozo. To możemy stac się jeszcze głupsi? Pokolenie Facebooka, braku zainteresowań, wyższych wartości, idei wartych poświęcenia. Pokolenie z koktajlami Mołotowa w ręku zamiast CV w celu poszukania pracy i uczciwego zarobku. Lepiej życ z pieniędzy rządu. Uczciwych obywateli. W takim razie czy nasz postępowy świat powinien ograniczac dostęp do takich portali jak Facebook, gdy jest on wykorzystywany do tworzenia chaosu i burd? No cóż, taki świat sami stworzyliśmy, ta postępowośc w technologii jest naszą zasługą, powstrzymanie tego jest już niemożliwe.
Na ulicach Londynu zbiera się tzw. straż obywatelska. Ludzie z miotłami i rękawiczkami w dłoniach gotowych do sprzątania. Zbierają się niby pokojowo, ale na Facebooku również pojawiają się wydarzenia i grupy, które wyrażają chęc użycia ostrej broni wobec tych chuliganów. Żądają odcięcia całkowitych dotacji dla tych osób, nie chcą płacic podatków by potem utrzymywac tych ludzi w więzieniach. Czym więc różnią się jedni od drugich? Nienawiścią odpowiadają na nienawiśc.
Przypomina mi się film dokumentalny Pięc Kroków do Tyranii, o którym kiedyś pisałam. Prezentował on kilka eksperymentów psychologicznych udowadniających tę przeraźliwą tezę, której spełnienie widzimy teraz na własne oczy - że w każdym z nas drzemie ziarno zła, które może nas popchnąc do okropnych czynów. Eksperyment profesora Zimbardo, który miał na celu pokazanie, że gdy przypiszę nam się określone role, mimo wyraźnego podkreślenia, że jest to tylko eksperyment, to jesteśmy zdolni do niewyobrażalnego okrucieństwa. Eksperyment gwałtownie przerwano, ponieważ biorący w nich udział za bardzo wczuli się w rolę i zaczęli siebie faktycznie torturowac i poniżac. 
Dziś nie widzimy pięciu króków do tyranii. Widzimy jeden krok. Wystarczyło jedno wydarzenie by napędzic spiralę takiej nienawiści i agresji, że ludzią niszczą wszystko co napotkają niczym dzikie zwierzęta oddające się swoim pierwotnym instyntkom. Myślałam, że my ludzie, jesteśmy lepsi. że potrafimy wyjśc na przeciw siebie i powiedziec stop i podac sobie ręcę. Że kieruje nami moralnośc i wrodzone ziarno dobra. 
Jedna kobieta, do której domu wpadli chuligani gotowi go splądrowac, stanęła i krzyknęła: Co wy tu robicie?! Dzieciaki spojrzały na nią i uciekły. Pokonała ich słowem i swoją asertywnością. Prowadźmy dialog, nie nieme zło wypisane na profilach na facebooku czy twitterze. Bez kamieni, kijów, mioteł w rękach. Ze słowami na języku.
   


czwartek, 4 sierpnia 2011

Pominięte bohaterki z Utoyi.

1,5-godzinna strzelecka jatka na wyspie Utoya obiegła cały świat. Razem z nią informacje o bohaterskich czynach ludzi przebywających na pobliskich wyspach zaczęły rosnąc jak grzyby po deszczu. Słyszeliśmy o mężczyźnie, który po otrzymaniu telefonu od znajomych, że na sąsiedniej wyspie dzieje się coś złego, wsiadł w łódź i bez wahania popłynął po ocalałych. Jednak dziś portale grzmią o pominiętych dwóch kobietach. Toril Hansen oraz Hege Dalen uratowały 40 dzieci. Więc media po pierwsze pytają czy to przez to, że kobiety rzadko przedstawia się jako bohaterki zdolne do spontanicznych poświęceń? Obraz kobiety  w obliczu niebezpieczeństwa, to raczej ta krzycząca blondynka wbiegająca do góry po schodach, zamiast wybiegająca frontowymi drzwiami, gdy napotyka napastnika w domu. To ta ze zwichniętą kostką przez niezdarne chodzenie w szpilkach, niż ta z raną spowodowaną obroną niewinnych ofiar.
Toril i Hege jadły piknikową kolację, gdy nagle usłyszały krzyki i strzały. Bez wahania wsiadły w swą niewielką łódź i pod ostrzałem popłynęły ratowac dzieci wskakujące do wody, rozpaczliwie starające się uciec mordercy. Powtórzyły ten kurs 4 razy dzięki czemu 40 istot ocalało. Dziś nie potrafią się ogarnąc po tym wydarzeniu i są pod opieką psychologów.
Dziś tak naprawdę huczą portale homoseksualne, ponieważ Toril i Hege są lesbijkami. Na dodatek w związku małżeńskim. Dlatego przez pominięcie ich historii w przecież nie tylko norweskich mediach zadaje się mnóstwo pytań czy to z powodu ich orientacji seksualnej. Niektórzy twierdzą, że pokazanie lesbijskich bohaterek w mainstreamowych mediach mogłoby promowac tą orientację wśród młodych. Na dodatek mogłoby wyglądac na to, że rząd norweski propaguje też związki partnerskie ze względu na to, że kobiety są małżeństwem. Czy tak faktycznie jest? W końcu zwyczajnie media rzucałyby się z wywiadami na taki heroiczny wyczyn i trafiałby on na pierwsze strony gazet, a jednak wielu o tym nie słyszało. W Polsce informuje nas o tym serwis plotek.pl obok wiadomości o Dodzie czy Nergalu.
Czy powinno się o tym mówic? Czy to homoseksualna przesada i niepotrzebne wzbudzanie kłótni przez działaczy na rzecz praw gejów i lesbijek? Momentami myślę, że nie powinno się od razu wysnuwac takich wniosków i nie dac się zwariowac i wszędzie doszukiwac dyskryminacji. A czy może jednak po prostu pokazac światu, młodym ludziom, że na świecie, poza ideologicznymi psychopatycznymi mordercami, istnieją dobrzy ludzie, którzy popędzą na ratunek innym bez względu na ich kolor skóry, orientację seksualną, płec czy poglądy polityczne?

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

alkoholizm genetyczny.

Jestem kobietą lubiącą alkohol. Nie do pomyślenia fakt, że w czasach kiedy wszyscy zaczynali pic, ja się zapierałam, że go nigdy nie tknę, mówiąc jaka to beznadziejna forma prób dopasowania się i wyglądania "cool". Nie znosiłam widoku ludzi młodych zachlanych, okrytych własnymi wymiocinami, z nie przerwaną jeszcze błoną dziewiczą, ale desperacko tego pragnących drogą upojenia alkoholowego. Ale jak każdego, dopadła mnie presja grupy rówieśniczej, a właściwie osoby, która mi się podobała tamtego czasu. I tak moim pierwszym alkoholem był tradycyjnie tani winiacz, który wyzwolił we mnie pokłady radości i chęci robienia wszystkiego, co głupie czy zakazane. Jak nigdy wcześniej. Pomyślałam: kurde to da się przekłnąc i czuc przy okazji śmiesznie.
Dziś wracam do tych chwil i zastanawiam się dlaczego tak się temu kiedyś opierałam?
Bo alkoholizm to powszechny obraz w tle polskiej flagi i opinii międzynarodowej. Bo brat mojej matki to alkoholik. Bo jej drugi brat wypadł z okna pod wpływem i zginął. Bo alkoholizm innego członka rodziny doprowadził do jego silnej woli powieszenia się na klamce.
Ostra prawda, gorzka prawda, cała prawda. Więc ja się boję czy alkoholizm i poczucie wiecznej mizerności jest genetyczne? Dziś, ot tak sobie, ponownie zapragnęłam smaku piwa w swoich ustach. Bo kocham ten niewiążacy związek moich miękkich ust z moim kuflem. Gdy słyszę to namiętne pssss przy otwieraniu piwa i nutę kojącą, gdy przelewam je do kufla, albo prosto do swojego gardła z butelki. Z sokiem czy bez, smakuje wybornie. Ten smak sprawia, że jest on wart bólu głowy na drugi dzień. Rozpływam się, gdy wino łączy się z mozzarelą i pomidorami w sosie włoskim zagryzane pieczywem czosnkowym. Lubię jego czerstwośc i kwaśny posmak wytrawności na moim języku. Whiskey, nienawidzone przez jednych i ubóstwiane przez innych. Szybko przeszłam od jednych do drugich. Whiskey łamane samym lodem przyprawiające czasami o grymas na twarzy, ale szybko rozluźniające ciało, sprawiając, że nie mam kaca na dzień drugi, sprawiło, że bez problemu stała się moją "żoną". Picie whiskey robi z Ciebie twardziela. Ktoś, kto znosi taki smak, zniesie dużą dawkę bólu.
Dziś więc nie ważąc na brak makijażu, starą koszulę i spodenki i japonki na sobie, czerwony lakier na paznokciach u stóp z lekka już zdrapany, wyszłam do sklepu z drobniakami w kieszeni wyjmując 2 Tyskie z lodówki, dodając do tego chipsy i cukier. Z wprawą wirtuoza skręciłam w lewo za stoiskiem z warzywami, nachyliłam się, otworzyłam sobie lodówkę i sięgnęłam po upragniony napój. Uśmiechając się do sprzedającej, która widzi mnie niemal codziennie, i mówiąc, że po raz kolejny przyszłam po kolację i napój Bogów zarazem. Dodałam do tego cukier by miec pretekst do kupienia też artykułów życia codziennego. Co nie zmienia faktu, że miewam chwile, gdy czuję wstyd przychodząc jak ostatni żul po piwska do sklepu osiedlowego jak jeden z wielu rasowych alkoholików tam notorycznie bywających
I pomyślałam patrząc na swoje ubranie: matko czy zawsze muszę wyglądac idealnie, w końcu idę tylko do spożywczaka? Jestem kobietą, która lubi alkohol i gdy ma na niego ochotę to wyjdzie po niego w gaciach do sklepu? Może niekoniecznie, ale tak jak facet ma prawo łazic ze spoconymi pachami, bekac publicznie, pic piwo pod sklepem, to chyba ja też mogę wyjśc po swoje? Mężczyźni widzący mnie sięgającą po piwo, a nie soczek, bardzo się tym widokiem w końcu lubują. Nie wiem czy myślą: ha, ta to jest "Swoja" dziewczyna. Wiem, że alkoholizm nie jest dziedziczny, jesty procesem wynikającym często z ciężkiego losu. Mi do tego daleko, po prostu głośno pytam, gdzie on może się zacząc. Czasami sięgam po alkohol dla zabawy, czasami dla towarzystwa, czasami ze smutku, czasami z nudy, czasami z czystej ochoty, czasem z braku optymizmu. Zazdroszczę ludziom ciągle miłym, uśmiechniętym, widzącym teczę po burzy i rozwiązanie do każdej sytuacji. Optymizm jest jak dziecięca niewinośc, pewnego dnia, okrucieństwa życia nam go odbierają. Jak kobieta, która każe Ci patrzec na swoje blizny i znajdywac w szufladach zakrawiowne noże i kapselki po Tymbarkach z napisem "moje kochanie" splamione jej krwią. Gdy uczysz się, że ciemnych sekretów ludzi pochłoniętych własnymi demonami nigdy nie odgonisz sama. Ci którzy każą nieśc ze sobą te brzemię nie pytając czy masz jeszcze siłę, aż pewnego dnia znajdujesz te siłę w sobie by wstac i pobiec na pociąg do domu i nie wrócic.
Dziś jednak piję zdrowię szczęścia, szans nie straconych, ale odzyskanych, łyk złocistego piwa za zeszły tydzień i Ciebie, która znosi moje pesymistyczne ja, wiedząca, że optymizm gdzieś kryje się zawsze nad tym mięśniem piwnym, zwanym brzuchem. Bliższa lokalizacja - serce. Ciągle biję i ma się dobrze, czasem tylko brak ciepła Twojego zamiast świec.