poniedziałek, 21 lutego 2011

"...na lesbijki to bym sobie popatrzył"

"Z gejami to dajmy sobie spokój, ale z lesbijkami, to chętnie bym popatrzył. Natura ludzka i człowiek jest tak skonstruowany, że powinien on żyć w związku partnerskim zgodnie z naturą. Jak ktoś chce inaczej, to jest jego problem, ale niech się z tym nie obnosi. " rzekł jakiś czas temu poseł Węgrzyn w skutek obaw, że przegłosowane Prywatne prawo międzynarodowe może, między innymi, skończyc się legalizacją związków partnerskich w Polsce. Jakże mnie rozśmieszyło zdanie pana Roberta. Nie ze względu na głoszony pogląd, bo nie on jeden takowy ma, tylko sam fakt jak często to nasi politycy walną takie gafy w telewizji. Plus bardzo wyszukany dobór słownictwa: na lesbijki chętnie bym popatrzył:). No ja mu się wcale nie dziwię, bo prezentuje fantazję niejednego mężczyzny. Ale skoro według niego związki homoseksualne są wbrew naturze to trochę brak logiki w jego wypowiedzi i chęci obserwacji takowego zjawiska jakim jest stosunek między dwiema kobietami:). Panie Węgrzyn, niech Pan się zastanowi za czym Pan w końcu się opowiada, bo brak tu spójności:) Poza tym czym jest natura? Zwierzęta nawet bywają homoseksualne. Jeśli naturę mamy rozumiec jako budowa ciała, że tylko mężczyzna pasuje do kobiety, to ten akurat mnie wcale nie przekonuje, . Kilka dni po tej wpadce Pana Węgrzyna obejrzałam reportaż Uwagi na temat Marty Konarzewskiej. Już parę miesięcy wcześniej przeczytałam o niej artykuł pt." Jestem nauczycielką, jestem lesbijką". Marta postanowiła ujawnic swoją orientację przez co już nie pracuje w swojej szkole. Nie bardzo mnie to zdziwiło. To co mnie zaciekawiło to początek tego reportażu, kiedy Marta dzwoni do różnych szkół w imieniu Kampanii Przeciw Homofobii i pyta czy mogłaby przeprowadzic szkolenie w szkole wśród pracowników o tym jak radzic sobie z dyskryminacją. Każdy dyrektor/dyrektorka zgodnie stwierdzali, że u nich taki problem nie występuje, jedna argumentując to tym, że mają czarne dzieci w szkole i nikomu krzywda się nie dzieje. Ta pani dyrektor tym bardziej powinna zadbac by ta dyskryminacja faktycznie się tam nie wdarła, bo nie wątpie, że wystepuje w każdej szkole. Bo dyskryminacja to nie tylko akty przemocy, ale i słowa, ciche przyzwolenia na na cudzą krzywdę. Bo dyskryminacja to nie tylko tego pedała czy lesby. Ale i każdego kto inaczej wygląda, inaczej się ubiera. "Ty pedale, Żydzie, grubasie, oblecho". Dzieci dyskryminują okropnie. Ile na korytarzach słyszę te wyzwiska. Dlaczego nie uczyc od początku, że tak nie można? No bo kto pozwala i uczy młodych tak się wyzywac? Skąd to wynoszą? Od dorosłych, czy to w domu, telewizji czy nawet w szkole. Bo nauczyciele są równie nietolerancyjni jak uczniowie. Każdy ma w sobie zalążek dyskryminacji ze względu na to, że w każdym tli się zazdrośc i chęc rywalizacji, zwłaszcza w miejscu pracy. Dziecko jest obrażane, bo jest grube, bo jest odsunięte od innych, bo dobrze się uczy, bo chłopak ubierze się na różowo, bo ma inny kolor skóry, bo nie pracuje tak szybko jak inne dzieci. Gdy tylko słyszę na lekcji "Żyd", pytam dlaczego akurat wybrali to słowo, czy wiedzą co znaczy, kogo tak naprawdę obrażają? Dzieci nie są głupie, można im wytłumaczyc, pokazac na przykładach jak nieodpowiednie jest to słowo. I im szybciej im się to wytłumaczy tym lepsze szanse na to, że wyrosną na ciut bardziej tolerancyjne istoty.  Bo chciałabym wierzyc, że moi uczniowie kochają mnie na tyle, że gdyby dowiedzieli się o mnie to nie odwracaliby wzroku, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto im powie, że pedałowi nawet ręki się nie podaje, tak jak jeden z przepytywanych panów na ulicy w reportażu. Moje uszy bardziej boli zasłyszane" Ty Żydzie czy pedale" niż spierdalaj, bo to już porządek dzienny, a to pierwsze da się logicznie wytłumaczyc, poprzec wiedzą. Dyskryminacja wynika z niewiedzy i strachu. A moja orientacja nie ma nic wspólnego z moim profesjonalnym podejściem do pracy i sercem i talentem jaki w nią wkładam. Bo ja nauczyciel z powołania, nie z nudy czy braku pomysłu na życie. Więc odróżnijmy. Jestem nauczycielką w pracy, lesbijką prywatnie i nie widzę tu znaku równości. 

poniedziałek, 14 lutego 2011

święty Walenty nie dla walniętych?

Święto Zakochanych, świętego Walentego, nieszczęśników i szczęśliwców. Świat zalała czerwień, a wszystkie koła, kwadraty, prostokąty przybrały kształt serca.  Ludzie na facebooku wstępują w grupy o nazwie: W Walentynki walę drinki lub masz już połówkę na Walentynki? Moja się chłodzi w lodówce. Niektórzy burzą się komercją tego dnia, nie postrzegają go jako święto. Mało kto pewnie wie skąd to święto się wywodzi i kim był Walenty, biskup,  męczennik kończący list do ukochanej przed egzekucją słowami: Od Twojego Walentego. Nie żyjemy w świecie wyższych uczuc. Nie giniemy w imię miłości, nie piszemy listów miłosnych, nie giniemy w imię czegokolwiek. Najczęściej w łóżku, na krześle, w fotelu przed telewizorem, pod kołami samochodów. Często bez naszych Walentych. Bo się spóźniliśmy, bo zaślepił nas egoizm, bo brakowało nam odwagi, bo ominęła nas nasza szansa, bo miłośc to czasem za mało, bo o lojalnośc i wiernośc w świecie pokus i niskiej samooceny coraz trudniej. Nie giniemy w imię czegokolwiek wyższego. Wkroczyliśmy w czasy, gdzie ludzie po prostu żyją bez Kościoła, autorytetów. Dzieci nie widzą w nikim kogoś wartego naśladowania. Z nauczycieli się śmieją i mówią, że nigdy takowymi nie zostaną. Lekarz to za dużo biologi, prawnik za dużo historii i prawa, ekonomista to za dużo matematyki. Mechanik za granicą, piosenkarka, piłkarz - to słyszę. Miłośc traci na wartości. Czytałam ostatnio artykuł pytający młodych o sposoby antykoncepcji. 2% uważa, że to płukanie pochwy Coca-Colą, kolejne pare procent, że to seks w wannie podczas kąpieli:) Wiek inicjacji seksualnej liczy się już od 12 roku życia. Gdzie tu mówic o wartości miłości, jak coś tak intymnego jak złączenie dwóch ciał straciło wartośc, zapomnijmy o złączeniu dwóch dusz. Dla wielu święto Walentego to komercja. Przez nagły napływ kwiatów, serduszek i czekoladek do sklepu. Ludzi denerwuje nacisk jaki ten dzień na nas wywiera by wyznawac sobie miłośc, bo przecież powinnyśmy to robic codziennie. Myślę, że mówią to w większości ci, którzy tej miłości już tak nie odczuwają i nie chcą wyznawac tym bardziej w ten dzień, bądź w ogóle jej nie mają. Bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie oszukujmy się, gdy nie mamy z kim dzielic jakiegoś dnia, to się nim nie cieszymy, szukamy w nim wad, trywialności, bezsensu i komercji. „Nie lubię Świąt, bo za dużo tych światełek i nacisku na prezenty. Wszystkich Świętych to parada nowych płaszczy, kozaczków i torebek.” A Święto Zmarłych nie powinno być codziennie, bo o nich też tylko mamy pamiętac raz w roku? Zdenerwuje nas jakiś ksiądz, pogląd to odsuwamy się od Boga i wiary. Bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W samolocie jeśli nie siedzimy przy oknie, to niekoniecznie mamy piękne widoki. Gdy na koncercie bądź w kinie usiądzie przed nami ktoś wysoki, to też nici z zobaczenia naszego idola czy idolki. Więc tak, dzień świętego Walentego jest świętem Zakochanych, a nie Niezakochanych, którzy ten dzień krytykują. Może to zły punkt siedzenia i widzenia, albo po prostu wszystko ma swoich zwolenników i krytyków. Ale ja dziś mam od kogo usłyszec : kocham i mogę powiedziec to samo, więc mi dziś Walenty nie przeszkadza. Niech zawsze piszę do mnie listy podpisując się: Od Twojej Walentej :) 
I'm your Valentine o! Pisząc i kończąc z czerwoną koszulą na sobie:)

czwartek, 10 lutego 2011

obłęd.

Jak ufac uczuciom skoro mogą po prostu ot tak zniknąc? Może ważne jest czuc w ogóle i ufac sobie?  Nie nazywajcie mnie marudą czy pesymistką, tutaj jestem po prostu realistką. Nie oszukujmy się, po czasie zawsze coś znika, a przynajmniej zanika. Podziwiam każdego kto potrafi przywrócic te uczucia. Radośc w sobie z rzeczy drobnych. Zakochac się w kimś po raz drugi pierwszy raz. Niestety zawsze dzieli nas od tych dwóch punktów jakieś nieszczęście. To nie te szczęśliwe  chwile łaczą ludzi, ale te tragiczne, pozornie niewyobrażalne do zniesienia. Zanim się obejrzymy dopłynęliśmy na drugi brzeg. Obracamy się i uśmiechamy do siebie, bo nurt życia nas nie porwał i nie wciągnął na dno. Jesteśmy z siebie dumni. Ufamy sobie, w swoje siły, w swoją wiarę, wiernośc, miłośc. Każdy przełom zaczynał się od stwierdzenia, że jest szaleństwem. Ja w takim razie lubię popadac w obłęd od czasu do czasu. Nieważne co się stanie, wiem, że wyjdę po drugiej stronie. Czasami słowa zawodzą, czasami ludzie zawodzą. Ci najbliżsi. Kim jest przyjaciel? Ten, który wysłucha i zapewni ponad wszystko, że będzie dobrze czy ten który powie: jesteś głupia, weź się w garśc, na początku będzie beznadziejnie, ale jakoś sobie poradzisz, bo życie to dziwka i nigdy nie szczędzi Ci kłód rzucanych pod nogi. Ja widzę się ze swoimi "przyjaciółmi" za parę lat. Dziś obiecujemy sobie, że się nigdy nie zmienimy, że będziemy zawsze się widywac i byc takimi, jakimi jesteśmy, bez wpisywania się w schematy. Z roku na rok widzimy się coraz rzadziej i coraz niechętniej patrzymy w naszą wspólną przeszłośc i lata pełny wiary, nadziei i siły. Spotykamy się po 10 latach na weselu jednego z nas i po sporej ilości głębszych wracamy do starych kart. Przegląd duszy i jak zwykle marudzimy. Kochałam tamtego, ten mnie zostawił, tamten nigdy nie zawalczył. Mówimy o wielkich planach jakie mieliśmy dla siebie, pytamy się gdzie zniknęła inspiracja jaką w sobie mieliśmy? Kiedyś byliśmy marzycielami, śniliśmy wielkie sny o przede wszystkim byciu sobą, a dziś powielamy schematy rodziców choc poprzysięgliśmy, że nigdy nie będziemy tacy jak oni. Nasze kariery nie poszły drogą naszych wielkich aspiracji, ale rzeczywistośc przywołała je do siebie. Czasami to nie nasza wina, wina naszych za małych ambicji, po prostu życie, sytuacja ekonomiczna, finansowa czy kwestia jednej złej decyzji sprawia, że gubimy naszą inspiracją i zauważamy, że wybraliśmy bezpieczną drogę. Ludzie śnią o księżniczkach  bądź księciach z bajki, a większośc kończy na tym, że poślubia mężycznę, który jest stabilny i ma dobrą pracę i zapewni pewny byt rodzinie. Bądź, jak to mój sieciowy kolega się przekonuje często:), zamiast księcią z bajki kobiety wybierają, za przeproszeniem cytując, wieśniaka w BMV. Żyjemy w czasach gdzie cnoty szczerości i wysokiej kultury osobistej się nie liczą. Sprzedajemy nawet siebie, swoje marzenia, aspiracje, inspiracje w imię wygody, czy ładniejszego słowa używając, bezpieczeństwa i stabilności. Nikogo nie potępiam za to, bo życie to nie film i ta piękna kobieta lub gorące ciacho nie wybiera nas. Szukamy, wybieramy, dobieramy, ufamy sobie, bo uczucia bywają zdradliwe. Ale wszyscy mamy swoje instynkty, uczucia, potrzeby. Taka nasza natura, natura każdego stworzenia. Ostatnio prawie popłakałam się na filmie dokumentalnym o migracjach zwierząt na National Geographic. Fragment poświęcomy migracji zebr w Afryce pokazał w pewnym momencie coś niesamowitego. Małą zebrę, która nie chciała iśc dalej póki jego mama nie wstanie. Niestety nie przeżyła upału i umarła. Mała zebra trącała mamę nosem, próbowała podnieśc, bezskutecznie. Na co wrócił tata. Typowy samiec ma przy sobie mnóstwo samic i nigdy ich nie opuszcza. Jednak ten zrobił niebywały wyjątek, odczepił się od stada i wrócił po syna. Czekał póki maleństwo nie zrozumie, ze mama już nie wstanie. Lektorka opisywała to w tak poetycki sposób, że było to wręcz komiczne, jednak widok zwierząt zachowujących się identycznie jak ludzie w momencie żałoby wywował we mnie fale uczuc. Uczucia posiadają nawet zwierzęta, są tak pierwotne jak długo świat istnieje, może jednak warto im zaufac? Popaśc w obłęd by dokonąc przełomu?